Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi WuJekG z miasteczka Kraków/Gorlice. Mam przejechane 270051.83 kilometrów w tym 4446.62 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.90 km/h.
Więcej o mnie.

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl




Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy WuJekG.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

BBT

Dystans całkowity:3583.15 km (w terenie 2.00 km; 0.06%)
Czas w ruchu:123:11
Średnia prędkość:29.09 km/h
Maksymalna prędkość:71.50 km/h
Suma podjazdów:17346 m
Liczba aktywności:5
Średnio na aktywność:716.63 km i 24h 38m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
1052.00 km 0.00 km teren
37:27 h 28.09 km/h:
Maks. pr.:70.30 km/h
Temperatura:26.0
Podjazdy:5788 m
Rower:Furia

BBTour 2024: wymęczony, zaliczony, odhaczony

Sobota, 24 sierpnia 2024 | Komentarze 2

Wolin-Płoty-Drawsko Pomorskie-Mirosławiec-Piła-Chodzież-Żnin-Inowrocław-Brześć Kujawski-Łowicz-Lubochnia-Opoczno-Końskie-Skarżysko-Wąchock-Starachowice-Rzepin-Opatów-Sandomierz-Raniżów-Sokołów-Łańcut-Kańczuga-Bircza-Krościenko-Ustrzyki Dolne-Lutowiska-Ustrzyki Górne

Szło nieźle na początku, chociaż pod wiatry. Nawigacja zaczęła szaleć już przy PK1 i dorobiłem dystansu już tu. Potem często-gęsto fatalne asfalty, dziury i łaty na bocznych drogach (tak jakby nie można było tego bardziej głównym puścić...), pofalowany odcinek do Kalisza Pom. nawet znośny, ale coraz bardziej zamulam. W Pile oczywiście problemy nawigacyjne przy PK. I zaczynam się już toczyć, czując odparzenie i lekkie wykończenie słońcem i asfaltami. Do Żnina (300+km) dotaczam się dobrze po 10 godzinach. Tragicznie. Jakieś pierogi, jakieś przepaki, jakieś tankowanie, pogaduchy z ludźmi, zapalam lampki i jadę dalej. Zaczyna się nawet fajnie jechać, punkt w Dąbrowie Biskupiej był lepiej wyposażony w żarcie i gdybym wiedział, to zatrzymałbym się dłużej tu, a nie w Żninie. Za to niechcący zostawiam na tym PK bidon.
A kolejny gubię na wertepach - leci w krzaki i już nie wraca.
A trzeci wypada mi na dziury w drodze jeszcze przed Łowiczem, pęka mu dno i musze wypić na miejscu to, co sie wylewa.
W Łowiczu pobojowisko, stos ciał ledwo funkcjonujących wala się wszędzie po sali. Piję jakąś herbatę i jem jakiś makaron, robię pogaduchy z Wojtkiem Lesiem i jadę dalej. Poranek łapie mnie długo przed Opocznem (chyba przysiadam na moment na jakimś przystanku, pokonując senność), a na PK lampa jest już nie do zniesienia. Droga na Końskie puszczona oczywiście jakimiś bocznymi syfami. A potem patelnia drogi na Skarżysko-Kamienną. Zatrzymuję się kilka razy w klimatyzowanych sklepach, uzupełniając płyny. W Starachowicach znów krążenie po jakichś drogach leśnych z niedzielnymi turystami, którzy nie patrzą gdzie jadą. PK marny, nie dojadam tego co mi nałożyli, sala umiera z gorąca.
Do Opatowa kilka hopek w mocnym słońcu, a potem patelnia do Sandomierza. PK oczywiśćie przejeżdżam: jakiś chłopaczek wyjeżdżał z punktu przez rondo, zasłonił mi flagę z oznaczeniem przy wejściu i pojechałem radośnie za nim. Po 5-6 km zorientowałem się, że coś jest nie tak. Na PK przepak, powerbank, żeby naładować światła na noc, jakiś makaron i picie i arbuzy, głupio zostawiam kurtkę, którą woziłem cały dzień, bo przecież poprzednia noc objechana była w kamizelce...-  i jadę dalej. Jest niby płasko, jest niby coraz chłodniej, zaczyna się nawet fajnie robić, zatrzymuję się raz na 5 minut drzemki w lesie...
I jest fajnie aż pod Raniżów, gdzie szerszeń, latający w kółko nad drogą, upitala mnie w dłoń.
Przez co mało nie wpadam pod ciężarówkę na sąsiedni pas. Dłoń puchnie, znacząco boli, szerszeń uciekł.
Toczę się dalej, zaczyna się ściemniać, a Łańcuta nie widać. W końcu na PK docieram po ciemku (wejście do PK też wujowo oznaczone, można kręcić się w kółko). Coś piję, coś jem, coś piję, znów kanapkę z serkiem i ogórkiem i jadę na Orlę, dokupić colę na dalszą drogę (źle się pije z odkręcanych butelek, ale nie mam wyjścia). Na Kańczugę jakoś idzie, podjazd też znośny, w dolinie zaczyna być chłodno i zaczynam tęsknić za kurtką. Po drodze zaliczam przystanek i 5 minut drzemki. I w końcu dotaczam się do Birczy. Oczywiście nawigacja postanowiła pokazać mi inną trasę dalej  i o mało nie mijam punktu. A ten PK jest fajny, z dobrą zupą, dobrą herbatą i kanapkami, klimatyzowaną salą z materacykami. No nic, jadę dalej. Jest podjazd, są zjazdy, w dolince do Krościenka i do Ustrzyk wychodzą mgły i robi się zimno. Ustrzyki D. takie jak zawsze: samoobsługa w szkole. Porywam dwa batoniki i picie i jadę. Na podjazdach trochę odżywam, ale na górze na Żłobku łapie mnie senność, wpadam więc na ławkę na przełęczy, na 10 minut drzemki. Zjazdy nawet nie tak zimne, koleny podjazd cieplutki, a od Lutowisk morze mgły i powolny świt. Ostatnie 15km ślamazarne, bo trzeba pokonywać wilgoć mgieł. Na metę wtaczam się chwilę po 5.28. 

44h03min to nie jest wymarzony czas przejazdu, ale co zrobić. Fajnie, że nie skusił mnie wycof po drodze, chociaż wieeeelee razy było blisko. 

CLIMB: max 12%

Dane wyjazdu:
743.00 km 0.00 km teren
23:26 h 31.71 km/h:
Maks. pr.:57.00 km/h
Temperatura:
Podjazdy:3355 m
Rower:Furia

Znów to samo...

Sobota, 20 sierpnia 2016 | Komentarze 1

Pomimo deszczyku z rana i sztywnego czołowego wiatru - jechało się  nad wyraz fajnie. Czołówkę dogoniłem i w miarę  kontrolowałem co się dzieje, jedzenia nie odmawiałem i dokładałem  swoje z kieszonek, piłem sporo i równo,  nawet zatrzymując się w sklepach, żeby dopełnić bidony herbatą mrożoną.
I w końcu siekło mnie w okolicy Białobrzegów - silne skurcze żołądka,  czkawka i skurcze przepony, uniemożliwiały momentami jazdę  zupełnie. Tak samo jak  zdrowe pobieranie pokarmów. Próbowałem jeszcze zresetować się  w Iłży (do której dotarłem tylko 45min po zaplanowanym czasie - 24h45min), ale dotoczyłem się tylko do Opatowa...
Niestety, ponownie po podobnym dystansie, chociaż problemy trochę inne. Może to właśnie  mój limit i trzeba dać sobie spokój z taką intensywnością na dłuższych dystansach? Szkoda tego roku, bo dobrze czułem się w tym wietrze i ulewy przyszły po 40h od startu.
Garmin padał ze dwa razy, potem przestał nawigować. Śladu na Stravę  nie będzie.

ps. udało mi się sklecić pliki w jeden wielki, smutny aż do wycofu...



Dane wyjazdu:
713.40 km 0.00 km teren
23:33 h 30.29 km/h:
Maks. pr.:58.92 km/h
Temperatura:
Podjazdy:3333 m

Bałtyk-G.Świętokrzyskie Tour

Sobota, 23 sierpnia 2014 | Komentarze 0

Dzień od początku jakiś nie ten, wylałem sobie herbatę na kamizelkę przed wejściem na prom. Miałem mieć nawigację w komplecie startowym, a tu TarckMate nawet nie chciał działać, nawigowałem znów na mapę.
Po 200km dogoniłem czołówkę Solo, potem trzymałem się kawałek za najlepszymi dokładając tylko czas do punktów, żeby na spokojnie zjeść. Po 500km nagła niemoc, tournee po toaletach i zupełne wyjałowienie. Na punkcie w Białobrzegach zdecydowałem, że rezygnuję w Iłży (do której dojechałem po 28h brutto).
CLIMB: 2/7%


Dane wyjazdu:
331.05 km 0.00 km teren
10:30 h 31.53 km/h:
Maks. pr.:71.50 km/h
Temperatura:
Podjazdy:2649 m

Bałtyk-Bieszczady Tour 2012 - etap drugi i w końcu górki!!!

Poniedziałek, 27 sierpnia 2012 | Komentarze 17

Iłża-Ustrzyki Górne

Wieczorem wpadł mi pomysł, żeby zrezygnować z dalszej jazdy. Teoretycznie kwalifikację na kolejny BBT już miałem po tym dystansie, przestałem czerpać przyjemność z jazdy, nużyła mnie. Zacząłem wymyślać sobie powody - a to ból głowy mięśnia lewego uda, zaraz nad kolanem, który pojawił się na kilka chwil kilkaset km wcześniej... a to, że tyłek mi pewnie odpadnie i nie będę mógł siedzieć przez dłuższy czas, a siedzenie to jedno z moich ulubionych hobby.. etc. Nieopacznie podzieliłem się tym z Robertem, potem z Sebastianem smsowo i jeszcze później rodzicami w rozmowie telefonicznej, i wszyscy zaczęli odwodzić mnie od tego, jak mi się wydawało, super pomysłu. Dodatkowo w nocy Wax pisze mi, że w Lipniku są fajne lachony na poprawinach, przestał jechać i siedzi gapiąc się;)
Zaplanowałem wstać niespiesznie, chwilę przed 6tą. W pokoju ciepło, wszystko wyschło, nawet kałuże w butach. Spałem odkryty, na kocu, tylko w krótkich rękawkach/nogawkach. Wyjeżdżam kilka minut po 6. Nareszcie wiatr w miarę zgodny z kierunkiem jazdy, pierwszy raz od 700km, choć czasami mocny z boku. I hopki, nie góry ale hopki, suchy asfalt i od razu zaczynam gnać. Ostrowiec, Opatów, po drodze Mountain Dew w stacji benzynowej, most na Wiśle, Tarnobrzeg i szybko Nowa Dęba. Tam świetna zupa jarzynowa z wielkimi kawałkami mięsa. Przesmarowanie łańcucha i dalej, na Rzeszów. Tam niestety nie miałem eskorty tak jak pierwsza grupa (nieprzepisowej, nadmienię), jeżdżę slalomem w korkach przez pół miasta. W Boguchwale punkt fajnie zaznaczony strzałkami na asfalcie, na punkcie siedzie Marcin (i dziwi się, że mnie widzi ;)), a bazuje Krwawy Heniek. Podjeżdża tez Damian Chłanda, w odwiedziny, gadamy przy moich dwóch herbatach. I jadę dalej. Przed Brzozowem mylę się i robię fajny podjazd na 9tce, potem koryguję przez Blizne. Dobrze, że ekipa krzyknęła na mnie z punktu w Starej Wsi, bo bym przejechał z 10km dalej. Pogoda się akurat zdupcyła, opad konwencyjny, siadamy na żurek, pepsi, ciasto i morele. A wszystko w remizie. Po 10 minutach jadę dalej, nie zważając na deszcze. A zaczyna lać nieźle, co jakiś czas wychodzi słoneczko ale jest go za mało, jestem znów mokry od pasa w dół. I w końcu podjazdy - hopy do Zagórza, potem stromo do Leska. Niestety - asfalt mokry, nie szaleję na zjazdach. Ustrzyki Dolne w głębokich kałużach, a punkt marny - herbata i pieczątka. Na punkcie Vagabond i śpiący Wax. Budzimy Waxmunda, myśli, że to wspaniały sen, ja wyjeżdżam szybko, żeby dogonić jeszcze ze dwie osoby przed sobą. Chowam głęboko aparat, zdejmuję zaraz kurtkę, żeby się nie zapalić. Celuję w czas poniżej 1.40h. Górka przy Czarnej trzyma mocno, pamiętam ten podjazd zjeżdżany w deszczu Arkiem w 2008roku. Idzie nawet fajnie, Lutowiska i wysokie Bieszczady w mgłach, ale nie wyciągam aparatu. Ostrożny zjazd i naparzanie do końca. Mijam i połykam kolejnych zawodników, wpadam na metę niecałe pół godziny po 18tej. Doganiając kolegę 28.
Czas jazdy 57:15:32h. Duuużo poniżej moich ambicji ale dojechałem. Pod koniec przeskoczyłem o kilkadziesiąt miejsc w klasyfikacji OPEN i kilka miejsc w SOLO. Jestem zadowolony z mojej jazdy pierwszego i ostatniego dnia, zawiedziony tym jak podupadłem na płaskich odcinkach, wydawałoby się, że prostych i przyjemnych. Nawigacyjnie, czy w części logistycznie, nie było problemu, zawiodła psychika (trochę) i pogoda. Po wszystkim czułem się na tyle dobrze, że gdyby nie bagaż mógłbym wrócić do domu rowerem, pogoda też dopisała po maratonie. (a powrót autobusami dłużył się niesamowicie).
Było kilka rzeczy budzących niesmak, organizacyjnych, w samym wyścigu, zachowaniu uczestników (dlaczego ja nie miałem konwoju policji przez Rzeszów? ;)) ale o tym się zapomina po wyścigu. Po kaszy z sosem, po nocy w pokoju Waxmunda, po odebraniu medalu, po jajecznicy na śniadanie, po porannym pepsi - zapomina się.
Dla ścisłości - cały dystans na blacie (55T) ;)

lekkie wzniesienia przed Ostrowcem Świętokrzyskim © wojtekjg

w stronę Opatowa © wojtekjg

zjazd do Kolbuszowej © wojtekjg

okolice Glogowa © wojtekjg

mostem przez Wisłę, Tarnobrzeg © wojtekjg

za Nową Debą ;) © wojtekjg

Sławek Fritz przed małym podjeździkiem © wojtekjg

zakorkowany Rzeszów © wojtekjg

zaczyna się robić fajnie © wojtekjg

w końcu gorki © wojtekjg

podjazd!!! © wojtekjg

okolice Sanoka © wojtekjg

Już prawie Bieszczady © wojtekjg

Na podjeździe z Zagórza - spojrzenie wstecz © wojtekjg

za Leskiem, okolice Olszanicy © wojtekjg

Wax tańczy 'Kaczuchy' przez sen :P © wojtekjg


dzień po...
chyba pokłócili się nocą... :P © wojtekjg

widok z okna schroniska © wojtekjg

meta w ustrzykach © wojtekjg

już na mecie © wojtekjg

ostatnie pogadanki przed zakończeniem © wojtekjg

przed zakończeniem © wojtekjg

przeglądanie książeczek z pieczątkami © wojtekjg

pogoda wrcila w góry po zakończeniu wyścigu © wojtekjg

Tarnica w słońcu © wojtekjg


Dystanse, czasy i przewyższenia na kolejnych punktach kontrolnych (dopóki notowałem):
1. 78,3km; 2.13h; 207m;
2. 132,6km; 3,52h, 482m;
3. 233,5km; 7,04h; 999m;
4. 311,4km; 9,28h; 1356m;
5. 386,9km; 12,13h; 1548m;
6. 432,7km; 13,56h; 1667m;
7. 494,6km; 16,22h; 1802m;
8. 563,8km; 18,57h; 1901m.

Dane wyjazdu:
743.70 km 2.00 km teren
28:15 h 26.33 km/h:
Maks. pr.:65.00 km/h
Temperatura:
Podjazdy:2221 m

Bałtyk-Bieszczady Tour 2012 - więcej spania niż jazdy

Sobota, 25 sierpnia 2012 | Komentarze 7

Pobudki różnie - jedni woleli pospać, inni ruszają się od rana albo pichcą makarony. Ja wstaję około 6.15, przygotowuję rower i bagaże na przepaki, zmieniam koncepcję wożenia torby na plecy na pierwszy dzień (inteligentnie zostawiam do przepaku też wszystkie pieniądze...), pakuję wszystko w busa i jadę z ekipą Kościaków na prom. Jesteśmy wcześniej, rozstawiamy jeszcze bramę startową i czekamy na resztę. Potem lista startowa, montaż wkurwiającego Xwaya do monitoringu (w końcu znalazłem dla niego miejsce za sztycą podsiodłową, ciągle się przesuwał na prawo, uciekało mi trochę Wattów tamtędy ;))) i jazda z promu na start ostry. A na ostrym zaczyna kropić. Czekanie ponad godzinę na moją 9tą 14. Iiii ruszam.
Początek pod wiatr, połykam kilka solistów na obwodnicy, potem i tak się zjeżdżamy na światłach czy gdy otwierają most na kanale w Wolinie (oczywiście niektórym się spieszy i muszą jechać przez zamknięte rogatki...). Dalej pod wiatr i dalej połykam, marazm niezły, nie jest płasko ale licznik pokazuje niecałe 2 m n.p.m. ;). Na pierwszym punkcie doganiam sporą część kategorii SOLO i kolegów Yoshka, OffensivTomato i Vagabonda z ostatniej startowej w OPEN. Bułka, banan, lista i dalej. Drawsko i małe podjazdy i łapię kolejnych, łącznie z poziomką, znów punkt i lista i bułki. Przed Piłą doganiam bossów z Solo, okazuje się, że Zdzisek Kalinowski źle skręcił i ma godzinę w plecy, i że przestało mu zależeć na wyniku. Tracz informuje mnie, że jestem teoretycznie drugi (nie chcę go naprostowywać, że jestem pierwszy, bo mam nad nim ponad 25minut przewagi startowej). Na punkcie herbatka, po dwóch biorę banana i drożdżówy, niepewnie jadę w stronę eSek z małym błądzeniem i rozpędzam się na krajówce w stronę Bydgoszczy. Pierwsze 300km w 9h08min, niecały 1000m przewyższenia, pod wiatr - nie jest źle. łykam wyjeżdżającą wcześniej czołówkę i wleką się za mną kawałek wyprzedzając gdy zatrzymuję się na czerwonym. (Nadmienię, że za Jurkiem Traczem wlókł się zawodnik OPEN 62, na kole, chamsko po kilkadziesiąt km...). W końcu robię sobie przewagę do punktu w Kruszyńcu, żeby przebrać się i zjeść na spokojnie (311km, 9,5h). Zamawiam zupę i drugie, odlekczam się w toalecie, smaruję kremikiem i ubieram podkoszulkę oraz pakuję dragi i żele do torebki na biodra. Czołówkowicze wyjeżdżają wcześniej, żałują kasy na jedzenie, za mną wyjeżdża 28, który już wcześniej wiózł się za mną (bo taka ta kategoria solo - odstęp 100m na tych płaskich i długich prostych to zupełnie nic, można się pace'ować tempem pierwszego). Jedzie na moją lampkę, dziwiąc się, że nawiguję tyko z mapką, odpada na podjeźdikach. Bez problemów omijamy Bydgoszcz, nocny Toruń, za nim fajny punkt z Lucyną i Matyldą i arbuzami i super bułkami. Zatrzymuję się z raz na pepsi i raz żeby przykleić taśmą odpadający od podstawy licznik, który denerwuje mnie od ponad dwóch stów. Potem jadę już sam doganiając wszystkich wyjeżdżających wcześniej na kolejnym punkcie z super zaangażowanymi gospodarzami. Jest tu (we Włocławku) wszystko - ciasta, ciepłe zimne picie, leżaczki, śpiwory, bułki, wafelki. Jest chłodno, bo to blisko Wisły, nie chce mi się jechać, zeszło ze mnie powietrze, nie mam już parcia na wynik. Wolę siedzieć i marznąć. 28 wyjeżdża sam, a ja siedzę chyba z 40 minut na punkcie. Bez sensu. Wsiadam w końcu na rower bez przekonania i jadę w stronę Łącka. Przed Gąbinem, przy Jeziorze Zdworskim zaczyna grzmieć, siadam na przystanku i przestaje mnie wszystko interesować. Wyjeżdżam po około 3h, gdy już świta i zaczynają mijać mnie grupy kolarzy. Dotaczam się do Gąbina, zaczynam gadać z chłopakami z punktu, jakaś herbatka i batoniki i zaczyna się zlewa. Ani myślę jechać, siadam na foteliku i patrzę na kolejne grupy przejeżdżające. A spotykam m.in Vagabonda, który zostawił resztę chłopaków z tyle. W międzyczasie pisze do mnie Wax, że zaczyna pobolewać go ścięgno Achillesa i nie wie co dalej. Nad ranem wysyłam też smsa do Raptora, czy już przejechali przez Rzeszów, ale nie dostaję odpowiedzi. Zwalam to na karb zaciętej jazdy pierwszej ekipy.
Wstaję z punktu gdy już wszyscy pojechali, wchodzę w dobre tempo i doganiam całą ekipę na kolejnej stacji benzynowej, w Żyrardowie. Są arbuzy, jest makaron, zaczyna wychodzić coś jakby słoneczko. Pożyczam starszemu kolarzowi dętkę, bo właśnie użył ostatni zapas, a ja mam w nadmiarze - do końca maratonu nie mógł tego przeżyć, że ktoś mógłby być tak uczynny...Sochaczew, Mszczonów, Grójec i dalej bokami - ciągnę się 100-200m za grupką Beaty z Robertem. Jadą strasznie wolno, na podjeździkach wyskakuję sobie się odświeżyć i porobić fotki, ale mają dobrą nawigację, bo znają trasę. Jest jedna mini kraksa o bandy zabezpieczające, ale niegroźna, naprawiamy pokrzywioną kierownice i manetkę i jest ok. Na bocznej drodze do Przybyszewa, wśród sadów, zasypiam, łapię się na tym, że prawie zaliczam spektakularną glebę na asfalt cudem wyprowadzając rower do pionu. Po kolejny postoju mówię grupie, że muszę przyspieszyć, bo chcę być przed zachodem w Iłży. W Białobrzegach trochę błądzę, zaliczam jakieś gruntówki i kocie łby do Suchej, i w końcu wyjeżdżam na techniczną drogę koło krajówki, a potem niestety kawałek krajówką (dozwolone, nie ma jak inaczej!!!mimo, że postawili zakazy dla rowerów - pani, której zapytałem o to na stacji benzynowej, powiedziała, że to jakaś głupota, bo nie ma innej drogi). Wsola, lekko zmierzcha. Dogania mnie grupka, jemy jakąś jarzynówkę, dwa łyki herbaty i napieram. I to tak poważnie. Oczywiście - musiałem się zgubić w Radomiu, ulica Struga była zbyt wygodna, ale po chwili trafiam na Słowackiego i dociskam. W lekkim, a potem mocniejszym, deszczy osiągam Skaryszew, potem zaczynają się przyjemne hopki pod wiatr i w deszczu i mknę na Iłżę. Zjazd do centrum ostrożnie i dalej ogień. Udaje się załapać na mini-zachód słońca, przed 20tą jestem w Iłży (odcinek Wsola-Iłża, około 53km, w 1.5h, nie było źle). Na punkcie chłopaki dość zabawne, chcą mnie zakwaterować z koleżanką Danką, ale mylą numery pokoi i w końcu jestem w trójce z dwoma kolegami z OPEN. Prysznic, obiadek, sporo gawędzenia i słuchania planów co, jak, gdzie i kiedy wyjazd i decyduję się, że czekam, że wyschną mi ciuchy. Pokój jest ciepły, mam jeszcze 300km po górach, powinienem zrobić to w 15h brutto. Chłopaki z pokoju, jak i większość ekip, wybierała się nocą, od 23 do 4 nad ranem, żeby zdążyć przed zmrokiem na metę. Ja zaplanowałem 6 rano. A co!! :)

znudzina rybitwa przed startem © wojtekjg

prom dowozi zawodników na start © wojtekjg

zaciekawiona nami młoda rybitwa © wojtekjg

Wilcy, Waxy i Raptory na promie © wojtekjg

fotocepcja © wojtekjg

start ostry © wojtekjg

Start ostry © wojtekjg

start ostry © wojtekjg

na starcie © wojtekjg

start ostry © wojtekjg

grupka na starcie © wojtekjg

Robert - organizator imprezy © wojtekjg

Vagabond wyrywa do przodu © wojtekjg

Ostatnie rozmowy przed startem ketagorii Solo © wojtekjg

Maszyna przed startem - z tyłu organizatorzy wyposażyli ją w silnik ;) © wojtekjg

"Tak mamo, wziąłem ciepłe majtki" © wojtekjg

Start z dobrej wysokości (6m npm) © wojtekjg

Baśka i Wojtek na jednym z minipodjazdów za Wolinem © wojtekjg

zwalniam żeby zrobić fotę wysokości jaką osiągam... © wojtekjg

płaskości okolicy Wolina © wojtekjg

akurat kuźwa most musiał być otwarty... 15 minut w plecy © wojtekjg

farma wiatrowa przy drodze © wojtekjg

najwyższa górka woj. zachodniopomorskiego :P © wojtekjg

i znów płaskości © wojtekjg

wyprzedzam i wyprzedzam © wojtekjg

kolejne grupki zostają z tyłu © wojtekjg

okolice Drawska Pomorskiego © wojtekjg

dopadam poziomkę © wojtekjg

wyprzedzanie © wojtekjg

lekkie podjeździki pod wiatr © wojtekjg

uwaga na żubry!! © wojtekjg

w stronę Bydgoszczy © wojtekjg

tak się wozi poza regulaminem.. (62) © wojtekjg

przed Bydgoszczą, kolega Lewandowski (23) © wojtekjg

poranek - jak może być tak płasko!!!??? © wojtekjg

postój w Żyrardowie © wojtekjg

peletonik w stronę Radomia © wojtekjg

w stronę Radomia © wojtekjg

i dalej w stronę Radomia © wojtekjg

goneinei kolejnych grup © wojtekjg

pozdrowienia z trasy ;) © wojtekjg

w końcu jakieś hopki © wojtekjg

Rbert ucieka w oddali do Przybyszewa © wojtekjg

o kur... zgubiłem się?? © wojtekjg

Zachód słońca za Iłżą © wojtekjg




CLIMB: avg-1%, max-7%