Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi WuJekG z miasteczka Kraków/Gorlice. Mam przejechane 268736.63 kilometrów w tym 4388.42 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.91 km/h.
Więcej o mnie.

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl




Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy WuJekG.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
1052.00 km 0.00 km teren
37:27 h 28.09 km/h:
Maks. pr.:70.30 km/h
Temperatura:26.0
Podjazdy:5788 m
Rower:Furia

BBTour 2024: wymęczony, zaliczony, odhaczony

Sobota, 24 sierpnia 2024 | Komentarze 2

Wolin-Płoty-Drawsko Pomorskie-Mirosławiec-Piła-Chodzież-Żnin-Inowrocław-Brześć Kujawski-Łowicz-Lubochnia-Opoczno-Końskie-Skarżysko-Wąchock-Starachowice-Rzepin-Opatów-Sandomierz-Raniżów-Sokołów-Łańcut-Kańczuga-Bircza-Krościenko-Ustrzyki Dolne-Lutowiska-Ustrzyki Górne

Szło nieźle na początku, chociaż pod wiatry. Nawigacja zaczęła szaleć już przy PK1 i dorobiłem dystansu już tu. Potem często-gęsto fatalne asfalty, dziury i łaty na bocznych drogach (tak jakby nie można było tego bardziej głównym puścić...), pofalowany odcinek do Kalisza Pom. nawet znośny, ale coraz bardziej zamulam. W Pile oczywiście problemy nawigacyjne przy PK. I zaczynam się już toczyć, czując odparzenie i lekkie wykończenie słońcem i asfaltami. Do Żnina (300+km) dotaczam się dobrze po 10 godzinach. Tragicznie. Jakieś pierogi, jakieś przepaki, jakieś tankowanie, pogaduchy z ludźmi, zapalam lampki i jadę dalej. Zaczyna się nawet fajnie jechać, punkt w Dąbrowie Biskupiej był lepiej wyposażony w żarcie i gdybym wiedział, to zatrzymałbym się dłużej tu, a nie w Żninie. Za to niechcący zostawiam na tym PK bidon.
A kolejny gubię na wertepach - leci w krzaki i już nie wraca.
A trzeci wypada mi na dziury w drodze jeszcze przed Łowiczem, pęka mu dno i musze wypić na miejscu to, co sie wylewa.
W Łowiczu pobojowisko, stos ciał ledwo funkcjonujących wala się wszędzie po sali. Piję jakąś herbatę i jem jakiś makaron, robię pogaduchy z Wojtkiem Lesiem i jadę dalej. Poranek łapie mnie długo przed Opocznem (chyba przysiadam na moment na jakimś przystanku, pokonując senność), a na PK lampa jest już nie do zniesienia. Droga na Końskie puszczona oczywiście jakimiś bocznymi syfami. A potem patelnia drogi na Skarżysko-Kamienną. Zatrzymuję się kilka razy w klimatyzowanych sklepach, uzupełniając płyny. W Starachowicach znów krążenie po jakichś drogach leśnych z niedzielnymi turystami, którzy nie patrzą gdzie jadą. PK marny, nie dojadam tego co mi nałożyli, sala umiera z gorąca.
Do Opatowa kilka hopek w mocnym słońcu, a potem patelnia do Sandomierza. PK oczywiśćie przejeżdżam: jakiś chłopaczek wyjeżdżał z punktu przez rondo, zasłonił mi flagę z oznaczeniem przy wejściu i pojechałem radośnie za nim. Po 5-6 km zorientowałem się, że coś jest nie tak. Na PK przepak, powerbank, żeby naładować światła na noc, jakiś makaron i picie i arbuzy, głupio zostawiam kurtkę, którą woziłem cały dzień, bo przecież poprzednia noc objechana była w kamizelce...-  i jadę dalej. Jest niby płasko, jest niby coraz chłodniej, zaczyna się nawet fajnie robić, zatrzymuję się raz na 5 minut drzemki w lesie...
I jest fajnie aż pod Raniżów, gdzie szerszeń, latający w kółko nad drogą, upitala mnie w dłoń.
Przez co mało nie wpadam pod ciężarówkę na sąsiedni pas. Dłoń puchnie, znacząco boli, szerszeń uciekł.
Toczę się dalej, zaczyna się ściemniać, a Łańcuta nie widać. W końcu na PK docieram po ciemku (wejście do PK też wujowo oznaczone, można kręcić się w kółko). Coś piję, coś jem, coś piję, znów kanapkę z serkiem i ogórkiem i jadę na Orlę, dokupić colę na dalszą drogę (źle się pije z odkręcanych butelek, ale nie mam wyjścia). Na Kańczugę jakoś idzie, podjazd też znośny, w dolinie zaczyna być chłodno i zaczynam tęsknić za kurtką. Po drodze zaliczam przystanek i 5 minut drzemki. I w końcu dotaczam się do Birczy. Oczywiście nawigacja postanowiła pokazać mi inną trasę dalej  i o mało nie mijam punktu. A ten PK jest fajny, z dobrą zupą, dobrą herbatą i kanapkami, klimatyzowaną salą z materacykami. No nic, jadę dalej. Jest podjazd, są zjazdy, w dolince do Krościenka i do Ustrzyk wychodzą mgły i robi się zimno. Ustrzyki D. takie jak zawsze: samoobsługa w szkole. Porywam dwa batoniki i picie i jadę. Na podjazdach trochę odżywam, ale na górze na Żłobku łapie mnie senność, wpadam więc na ławkę na przełęczy, na 10 minut drzemki. Zjazdy nawet nie tak zimne, koleny podjazd cieplutki, a od Lutowisk morze mgły i powolny świt. Ostatnie 15km ślamazarne, bo trzeba pokonywać wilgoć mgieł. Na metę wtaczam się chwilę po 5.28. 

44h03min to nie jest wymarzony czas przejazdu, ale co zrobić. Fajnie, że nie skusił mnie wycof po drodze, chociaż wieeeelee razy było blisko. 

CLIMB: max 12%


Komentarze
WuJekG
| 10:45 sobota, 31 sierpnia 2024 | linkuj Dzięki.
No niby fajnie wygląda, ale ani czas ani sposób przejazdu mnie ani trochę nie cieszy. Zniszczyłem się trochę na tym ultramaratonie.
Marecki
| 19:02 wtorek, 27 sierpnia 2024 | linkuj Zbieram szczenę z podłogi, szacun i gratulacje !!!
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!