Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi WuJekG z miasteczka Kraków/Gorlice. Mam przejechane 283847.43 kilometrów w tym 4639.22 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.85 km/h.
Więcej o mnie.

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl




Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy WuJekG.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

ściganie

Dystans całkowity:25623.68 km (w terenie 248.50 km; 0.97%)
Czas w ruchu:903:49
Średnia prędkość:28.31 km/h
Maksymalna prędkość:86.20 km/h
Suma podjazdów:243911 m
Maks. tętno maksymalne:192 (100 %)
Maks. tętno średnie:170 (88 %)
Suma kalorii:27804 kcal
Liczba aktywności:143
Średnio na aktywność:179.19 km i 6h 21m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
48.00 km 0.00 km teren
01:25 h 33.88 km/h:
Maks. pr.:64.50 km/h
Temperatura:12.0
Podjazdy:642 m

Podhale Tour 2012, etapos duos - Rabka-Zdrój

Niedziela, 12 sierpnia 2012 | Komentarze 5

Pogoda nie za dobra, trasa super, dyspozycja fatalna.
Biorąc pod uwagę podjazdy wziąłem Meridkę i kółka z niższym profilem z kasetą 12-28T. Co oznaczało 34/28 na podjazdach ale tylko 50/12 max na płaskim. Startuję z pierwszej dziesiątki, chyba siódmy od końca, odstępy wypuszczania na trasę w top10 - jedna minuta. Początek pod wiatr i z bocznym, po 500m od startu wjazd w kilometrowy odcinek prysznica, ale jedzie mi się dobrze, ciągle pod 40km/h. Po minięciu skrzyżowania na Rabę coś się dzieje, noga przestaje podawać. Pod koniec podjazdu w Bielance już męczę, nie chce mi się jechać, zero przyjemności. Dodatkowo - widzę kogoś za sobą. Sądziłem, że to Krzysiek Kępa, bo startował zaraz po mnie. Na kolejnym podjeździe okazuje się,że to pan Niewiadomy, idzie jak burza i chyba myśli, że siądę mu na koło więc robi zawijasy na podjeździe. Jest w moim zasięgu ale zwyczajnie mi się nie chce, zero ducha walki. Pod ścianką na Grapie Zagórzańskiej dojeżdża do mnie jadący świetnie Rafał Szmytka, gawędzimy chwilę na podjeździe, na drugi wyjeżdżamy prawie razem (dwie ściany, z mocnymi sekcjami po 20%.. aż po raz pierwszy w tym roku pomyślałem, że zejść i poprowadzić...), dalej puszczam go na zjazdach (później rozmawiamy, pyta czemu nie siadłem na koło, ale - czasówka to czasówka, bądźmy uczciwi). A za górką zaczyna się pandemonium. Deszcz, grad, uda palą mnie od wbijających się w nie igiełek wodno-lodowych. Muszę zdjąć okulary, bo po 2 minutach nic nie widzę. Widzę za to mijającego mnie Jarka Miodońskiego. Ale tylko przez chwilę, zaraz znika za zakrętem. Połykam kogoś tam, ale jadę bez szaleństwa - oponki na suche warunki, pomimo, że spuściłem trochę powietrza, nie trzymają zbyt dobrze na mokrej nawierzchni. Czuję lekkie cierpnięcie twarzy i mrowienie siekaczy - coś jest nie ten teges... Na prawie-płaskiej krajówce ciągle trzymam 50km/h, pod koniec dojeżdża do mnie zespół JMP. Jedziemy w przerwach 5-7rowerów, gdy Krzysiek Kępa lekko odpada dojeżdżam do przodu do Piotrka Biernawskiego. Trzymam się za nim z 10m, ale nie spuszczam z oka, po skręcie z Raby jadę pierwszy, połykamy kilkanaście osób (Piotrek jedzie obok mnie, nie w kole, da się respektować zasady fair play w czasówce?? da się! :)). 200m do końca, sprintuję, Piotrek chyba odpuszcza.
Kończę na 17. miejscu w Open, 9. w kategorii, utrzymuję 12 w generalce.
Nie ten dzień, rower też nie ten na tyle płaskiego. Cieszę się, że nie zszedłem na podjeździe :)
nieporadne wpięcie w pedały na starcie © wojtekjg

Piotrek dowalił mi 6 minut... na kresce urwałem sekundę ;) © wojtekjg


A co tam, dodam sobie jeszcze jedno ;)
szczękościsk na koniec © wojtekjg


Tłuszczyk: 1,8g
CLIMB: avg-4%, max-19%
Kategoria [ 0-50km ], ściganie


Dane wyjazdu:
38.66 km 0.00 km teren
01:07 h 34.62 km/h:
Maks. pr.:79.00 km/h
Temperatura:29.0
Podjazdy:576 m

Podhale Tour 2012, etapos unos - Raba Wyżna

Niedziela, 29 lipca 2012 | Komentarze 5

Była mowa w kuluarach, że to niezły ogór, ten wyścig. Stąd się skusiłem ;). Na miejscu okazuje się, że obstawa jest zdecydowanie mocna przez duże M.
Już na początku tracę sekundy szamocąc się chwilę z blokiem po starcie, nadrabiam szaleńczym zjazdem. Potem syf dziurawej ulicy i w końcu główna pod wiatr. Połykam powoli maruderów, jakiś młodzian dojeżdżając do mnie chce się zabrać na kole, puszczam mu brzydką bombę przy mocniejszym powiewie odjeżdżając kawałek - sorry, czasówka to czasówka, nie ma wożenia się. Szczyt po 7,5km, szybkie zjazdy pod wiatr i skręt w prawo na 5km podjazdu. Pierwsze 3km spoko, wąska i zapiaszczona droga, a potem ściana - niekończąca się, momentami podchodząca pod 20% na dłuższych odcinkach. Chłopy koło mnie prowadzą rowery, płacząc na kierownicach. Niestety - na zjazdach wiatr boczny i czołowy niemiłosierny, rzuca mną po ulicy, nie da się jechać płynnie. 10km prawie ciągle w dół, potem leka hopa i mały podjazd na głównej. Szybki zjazd, wykorzystuję całą szerokość drogi, bo akurat nic nie jechało, potem Spytkowice lekko pofalowane i ciągle 55-58km/h. Zatrzymuje mnie góreczka z mocnym wiatrem tuż przed Rabą, potem nadganiam i końcówka pod wiatr, pod górę i prawie ciągle nad siodełkiem.
Wybór kół okazał się nietrafiony. Ba - wybór roweru okazał się nietrafiony - nie spodziewałem się aż takiej ścianki, a na rowerze TRI nie da się jechać w górę zbyt dynamicznie. Muszę nauczyć się nie jechać zachowawczo - jakoś tak czuję, że nie dałem z siebie tego co powinienem...Pierwsze 15km (wszystkie górki) w 34minuty - 4 minuty poniżej wstępnych założeń. Ale ogólny czas (1h07min38s) lepiej niż założone minimum, to dobrze. Ogólnie bez szału, 12 open/6 w kategorii M-I.
start, już po wpięciu w bloki ;) © wojtekjg



CLIMB: avg-4%, max-16%
Tłuszczyk wylany na ramę i asfalt: 1,3g
Kategoria ściganie, [ 0-50km ]


Dane wyjazdu:
457.60 km 0.00 km teren
14:44 h 31.06 km/h:
Maks. pr.:54.50 km/h
Temperatura:30.0
Podjazdy:2432 m

Za dużo słońca, za mało górek - Radlin Maraton 2012

Sobota, 16 czerwca 2012 | Komentarze 19

Jako osoba pozbawiona wyższych ambicji jechałem na ten maraton z założeniem 450km i kwalifikacji na BBT. Wiedząc o deklaracjach obrony tytułu przez zeszłoroczną czołówkę, mając na uwadze prognozę pogody (głównie mocny, południowy wiatr) i, jak się później okazało, start z 4 grupy (15 minut po cioraczach), nie deklarowałem się twardo na 550, chociaż w razie dostatku sił i czasu rozważałem tą opcję. Opcjonalnie. ;)
Chłopaki na noclegu od rana szprycują się makaronami...właściwie od wczoraj;) Ja jem skromnego rogalika i ciasteczka LU, za którymi ostatnio przepadam podczas jazdy. Plus herbatka i pepsi ;) Zostawiamy część bagaży na miejscu, część ważnych dostarczamy do punktu startowego. Na starcie pogaduję sobie m.in. z Raptorem, Jedrisem, spotykam Funia i Aniutę, jest też cała czołówka szybkościowców m.in. Kurier, Roman Kościak. Elita startuje w pierwszej grupie (Rap, Wax, Kurier i reszta), Funio jedzie w drugiej, ja - 4 grupa wraz z komandorem wyścigu - na pewno się nie zgubimy :)

Nasz start 8:15, oczywiście jak zwykle 'bez ścigania' czyli ktoś napierdziela za pilotem na motocyklu, a ten przyspiesza gubiąc ogon (grupka jest 15-osobowa). Ponieważ pilot prowadził nas aż do Wodzisławia Ślaskiego tak, żebyśmy się nie gubili na trasie później, a każdy żeby sobie ją zapamiętał, podjeżdżam do przodu stopując grupkę żeby tył mógł do nas dociągnąć. Nie ma sensu gnać, będzie jeszcze okazja pokazać nogę ;) Po wypuszczeniu nas na rondzie wchodzimy w dobre tempo, około 33km/h. Po chwili kalkulacji stwierdzam, że to za wolno, żeby dojść kogokolwiek i wychodzę na przód podkręcając trochę i gubiąc kilka osób na interwałowym odcinku pierwszych 25K. Przy zjeździe na Wiślankę w Pawłowicach jest już nas trzech, mówię chłopakom (starszym ode mnie;)), że nie potrzebuję zmian, chcę zobaczyć ile daje fabryka. Zgadzają się z uśmiechami. Odcinek pod mocniejszy wiatr ale idzie fajnie, nawet niewielkie hopy przed Ustroniem i w okolicach. Dopadamy i przeganiamy grupkę z 2 i 3 grupy startowej, do Wisły prowadzę już spory peleton. Na podjeździe jedzie się super, bo wiatr trochę pomaga, ok 2km za skocznią zjazd do Granitu, podpisy i tankowanie. Średnia około 33.8, nie jest źle. Biorę wodę w jeden bidon, banany i wafelki ('takie co kolarze jedzą' czyli Grześki czekoladowe :)))) olewam, biorę za to 'miksturę z minerałami' - pół bidonu rozcieńczonego wodą. Niestety - na moje nieszczęście.

Na zjeździe szybko doganiam 2 grupkę startową, od razu ich przeganiam wiedząc, że mam dobry wiatr w plecy, a nie chcę jechać w peletonie. Idzie fantastycznie, pierwsze 100km zamykam w 3h (2h53m, ok 34,6km/h), do około 115km trzymam ponad 40 na liczniku, i nagle.. nie kryzys ale zamulenie. Mdłości, prawie wymioty i poważny skurcz żołądka. Szukam przyczyny.....izotonik!!! K***... !! Dogania mnie grupka 2, podśmiechujki, że się wyrąbałem (głównie ze strony tuzów w strojach BBT ;)), nie chcę jechać z nimi więc odstaję od grupy, potem przeganiam, potem doganiają mnie gdy stoję na czerwonym, a oni jadą (tak, stawałem na czerwonym, co spotykało się z podśmiewaniem ;)), potem znów ich biorę, bo nie jadą szybko pod górkę, po kolejnym wyprzedzeniu wychodzi przede mnie Funio i nagina ze mną na kole z 5 mocnych minut, ale potem czeka na grupę, którą urwał. Zjeżdżają się znów przed Wodzisławiem, a ja blednę. Muszę zatrzymać się w kebabowni na Sprite'a. Dotaczam się do Radlina, narzekam na izotonik, piję pepsi i biorę swoje cytrynowe prochy do bidonów, próbuję coś przełknąć ale nie idzie.. i zbieram się dalej. Temperaturka w słońcu już ponad 40stopni, podczas jazdy ciągle powyżej 32. Zaliczam kilka razy cień pobocza, kilka stacji benzynowych z zimnymi napojami, biorę też Ibuprom na bolącą znów stopę. W Ustroniu mija mnie grupa Raptora, jadą już we trzech, bardzo mocno naginają (Kurier złamał widelec (!!) na pierwszej pętli, siedział pod górką w Jastrzębiu ;)), Wax mija mnie w Wiśle. Kalkuluję. Przede mną masa osób, nie mam szans w takim stanie dogonić podium, jadę na zaliczenie i jak żołądek pozostanie na miejscu - pojadę 550. Może. W Malince skręcam do sklepu po 2 butelki pepsi, jedną wypijam pod drzewem i przy strumyku, drugą daję do chłodzenia w wodzie (niestety - porywa ją prąd;)), chlapię się z 20 minut i jadę w dół. Doganiam kolegę z mojej grupy startowej (jechał na czarnym Radonie), mijamy się kilka razy po drodze, gdy zatrzymuję się na stacjach lub po arbuza (kusiły mnie arbuziarki po drodze aż w końcu się skusiłem i opierdzieliłem ćwiartkę w cieniu ;)). Rozleniwiłem się chyba tym nawodnieniem, bo nie zauważyłem gdy zamiast na Wodzisław pojechałem na Żory. W centrum skręcam na Wodzisław i po kilku poważniejszych hopach pod wiatr na Radlin - nadrabiam około 7km. Na punkcie jestem około 19. Znów kalkulacje: do czołówki nie mam startu, Wax ma nade mną około 40minut przewagi dzięki pociągowi pierwszej grupy i mocnemu naginaniu później (a jechał skubany tylko na małej tarczy!!!), nie mam co się spinać. Jem pół miski zupy (idzie opornie), doję pepsi, podgaduję z Funiem i Aniutą oraz orgami, dowiaduję się, że masa ludzi się wycofało (może wtedy przeszła też informacja o wycofaniu się czołówki...chociaż kontaktowałem całkiem dobrze), smaruję łańcuch i jadę.

Wyjazd około 20tej. Pogaduję sobie jeszcze z wyjeżdżającym już do domu Romanem Kościakiem i sunę pod wiatr. Zapada powoli zmrok i interwały idą już lepiej. Nie widzę nikogo przed sobą, nie mam już kogo gonić, nikt nie jest w moim zasięgu, mijają mnie za to grupki i pojedynczy wojownicy jadący z naprzeciwka. Za Jastrzębiem włączam lampencje, jedzie się ok, przez mecz ruch niewielki. Liczę czas dojazdu do punktu w Ustroniu w razie gdybym chciał robić 550, tankuję w Żabce (jedyny klient wieczoru, pustka na ulicach;)). Za Ustroniem dopada mnie mocny podmuch halnego z prawej - o mało mnie nie przewracając. I to nie tylko mnie - czuli to wszyscy jadący, od 21 do 4 nad ranem, w tym samym miejscu! Nieopacznie wysyłam Waxowi smsa "gonię cie" drażniąc się z nim - był poza moim zasięgiem, a ja jechałem spokojnie, chociaż szybciej niż poprzednią rundę na tym odcinku. Wax mija mnie tuż przed Wisłą, krzyczy, żebym się lepiej postarał z gonieniem, podjeżdżam lekko do góry (koło skoczni walają się ludzie, krążą obijając się o ogrodzenia ;)). Podjazd do punktu, akurat wyjeżdża grupka 1, biegnę się podpisać i kogo widzę - Raptora. Odpuścili. Czyli Wax jest wirtualnym liderem na trasie, mam do niego trochę ponad godzinę, za nim jest jeden zawodnik (około 4 minuty później) i grupa, która właśnie ruszyła (6 chłopa). Daję im 8 minut fory, bo dziewczyny robią mi herbatę i dobrze mi się rozmawia z Raptorem. Zakładam kamizelkę odblaskową, rękawki i ruszam.

Po zjeździe ściągam rękawki, jest ciągle ponad 20 stopni C. Wiatr dobry to i naginam mocno, odcinek zrobiłem w około 2h. Nie uzupełniłem bidonów, resztki MD i Liptona skończyły się po 45K ale nie zatrzymywałem się, bo na długich prostych nie widziałem światełek grupki przede mną. Wylizuję resztki z bidonów, kusi mnie Mac, ale doganiam chłopaków gdy krążą na rondzie w Jastrzębiu. Pytam o wynik meczu i zostawiam ich wy tyle (nie siedli na mnie, bo akurat była faza kryzysowa, a chcieli jechać razem). W Wodzisławiu wskakuję szybko na stację po pepsi, chwilę później mija mnie grupka Vagabonda jadąca na 3 pętlę, dostaję też smsa od Waxa, że już siedzi pod zimnym prysznicem na mecie ;). W 20 minut dojeżdżam i ja do mety, już bez przygód, z czasem brutto 17h02min - jest to trzeci czas na dystansie 450km. Waxmund pojechał już spać, drugi zawodnik przygotowywał się na wyjazd na 550km ale czekał na grupkę za mną, której wstawiłem ponad 20minut (dojeżdżali dopiero gdy ruszałem na nocleg). Szybko rozważam czy jechać dalej czy nie, mam przewagę startową, większą szybkość niż grupa za mną i jeszcze zapasy, ale równie szybko rezygnuję, założenie wykonałem, brak mi ambicji i zachłanności ;)
Popijam herbatę i resztki pepsi, zwijam się na nocleg gdzie doprowadzam się do odpowiedniego stanu wizualnego i wracam z betami położyć się w MOSiRze, na zimnej podłodze. Nie zasypiam wcale, co chwila rozmawiam z nowo przybyłymi.
Tak, jestem zadowolony i z kondycji i startu, tym bardziej, że chyba tylko około 30minut jechałem na kołach, reszta wypracowana samodzielnie (nie dałem się nawet propozycji jednego orgów na motorze w Wiśle żeby mnie podciągnąć do punktu ;)). Mogłoby być mniej postojów. Nie, nie zrzuciłem z blatu (55T), ani raz nie wrzuciłem na 28T;)

Plusy:
-pofałdowana i przez to nie nudna trasa
-fajna organizacja, mimo otwartego ruchu trasa poprowadzona bezkolizyjnie
-świetna atmosfera między zawodnikami na trasie, pozdrowienia i zagrzewanie do walki od innych zawodników
-zero skurczy (jak zwykle), minimalne otarcie tyłka (norma w tych temperaturach i siedzeniu dłuższy czas na końcu siodełka)

Minusy:
-zatrucie i zamulenie, trudno się mówi, trzeba jeździć na swoich sprawdzonych specyfikach i powinienem o tym wiedzieć
-trochę nie ten teges z tym żywieniem na punktach (tzn - obsługa super! tylko ja najwyraźniej jestem wybredny i papu mi nie podchodziło ;))
-pogoda..dopisała, aż za dobrze.. ale nie wiem czy to na pewno można wpakować pod kategoryzowanie plus/minus

Gratulacje dla wszystkich, którzy przejechali w tych warunkach swoje dystanse, jak też dla tych, którzy świadomie i z rozwagą powiedzieli sobie w pewnym momencie 'dość'.


Zdjęć tylko kilka, jedno z trasy - po pierwszej rundzie wywaliłem aparat kieszonki i wrzuciłem tam żelki i mus.
Wax w akcji! © wojtekjg

Orgowie i Pan Vice Burmistrz © wojtekjg

grupa pierwsza na starcie © wojtekjg

start pierwszej grupy - widać ogień w oczach ;) © wojtekjg

grupa druga na starcie, wzrostem zaznacza się Funio :) © wojtekjg

"ja nie chcę zdjęciaaaaa" © wojtekjg

Yoshko z grupą wsparcia;) © wojtekjg

jedyna fota z trasy - połykamy 2 grupę startową © wojtekjg

Concept of Speed © wojtekjg


CLIMB: avg-1%, max-7%
Tłuszczyk przepalony: 415,1g

PS. puls na pierwszej pętli strasznie zawyżony: najpierw przez upał i brak dobrej rozgrzewki, potem chyba przez te skurcze żołądka. Ciągle pod progiem, ciągle powyżej 168bpm. Dopiero po postoju wszystko się unormowało i jechałem do końca już tylko w trzeciej strefie, nie wyskakiwało powyżej nawet na górkach.

PS2. Funio tak dociskał na pierwszej pętli, że aż śprychę w tylnym kole zerwał :)

PS3. Na drugiej pętli machałem triathloniście, jadącemu na drugim pasie Wiślanki, na świetnym Cervelo P3. A jeszcze w Jastrzębiu zagadałem do kolarza w stroju mistrza Szwajcarii na ładnym Pinarello z cudnymi kółkami Lightweighta (chciał mnie chyba trochę podprowadzić na kole ale perfidnie zostawałem w tyle lub go wyprzedzałem ;))

Dane wyjazdu:
38.02 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:63.00 km/h
Temperatura:15.0
Podjazdy:684 m

Jarna 2012

Sobota, 26 maja 2012 | Komentarze 17

Zapowiadało się fajnie: słoneczko, super widoki, mocny wiatr na zachód, dobry czas na rejestrację i rozgrzewanie. Od startu oczywiście zjazd, siedzę na końcu grupy, wieje przeciwny, mocny wiatr ale nawet pod tą niewielką hopkę pośrodku nie muszę mocno pedałować. Już lecą jakieś bidony. Koniec i oczywiście zjazd na ścieżkę cykloturystyczną - wjeżdżam jako prawie ostatni, bo robi się korek (przód gna oczywiście), a jeszcze blokuje mnie ciężarowiec na MTB... Na 16tym kilometrze, po przejechaniu jednego mostku na ścieżce, nagłe hamowanie i korek - pewnie kraksa. Widzę z daleka pomarańczowy strój Arka siedzącego, a potem chodzącego po poboczu, krzyczę do Niego czy wszystko ok. Nagle zauważam na środku leżącego cyklistę z krwią koło głowy, rzucam od razu rower w rów i podbiegam do niego - to Krzysiek. Odganiam chcących go przewrócić na plecy, próbujemy nawiązać z nim kontakt, chwilę otwiera oczy ale za chwilę znów odpływa, szczęśliwie oddycha. Za chwilę podjeżdża ZHS, zostaję jako znający leżącego i tłumacz, opatrują i Krzyśka, Arka i jeszcze dwóch poszkodowanych (szlifowanie brodą i jakieś stłuczenia) - łącznie na asfalcie ścieżki zostało z 8 osób. Zostaję z chłopakami dopóki jednego nie załadują do karetki (wstał o własnych siłach, z kołnierzem orto), a drugiego nie opatrzą (ratownik ZHS przeprowadził nawet neurotest, na który nasi ratownicy rzadko się wysilają.. a warto, bo od razu można rozpoznać wstrząs lub uszkodzenie rdzenia..) i nie załaduję z rozwalonym rowerem do samochodu do Smokovca. Krzyśka rower (złamane koło przednie) zabierają szczęśliwie jadący akurat Panowie z STC.
Sam wracam do Smokowca, Arek przebiera się spokojnie i idziemy/jedziemy na Hrebieniok zobaczyć finisz. Teho rokou ten podjazd, w promieniach słońca, nie wydał mi się tak trudny. Jechałem spokojnie i bez 100km w nogach ale po długich trasach górskich jakoś nie zrobiło to na mnie wrażenia. Dodatkowo - jadąc powoli 11% wyskakiwało mi tam, gdzie na naszych górkach, przy szybszym tempie, wyskakuje mi ok 7%. Ot, przekłamanie pomiaru przy szybkości. Zostajemy na górze aż do przyjazdu Sebastiana (wkurzony, jechał końcówkę turystycznie, a czas miał mniej więcej taki jak w zeszłym roku). Potem zjazd, lunch i powrót.

Co się stało? Nie wiem czy będę obiektywny, bo mało widziałem i znam sprawę z opowieści i poszlakowo, ale: Arek jechał w środku peletonu, na wąskiej ścieżce ten środek zapieprzał około 45-50km/h, i albo przestrzelił zakręt i wypadł na trawę, albo został 'zepchnięty' przez zbyt szeroką grupę na zakręcie - w końcu na ścieżce mieściło się max 3 rowerów koło siebie. Chwila po trawie i kamieniach i gdy chciał wjechać z powrotem na asfalt - wpadł w niego ktoś z dalszych pozycji. Poleciał, potem przejechało po nim kilka osób. A Krzysiek musiał walnąć w kogoś podczas hamowania, przelecieć przez rower i uderzyć niefortunnie skronią w podłoże. Kolejny chciał przeskoczyć przez Krisa ale zahaczył o jego rower i poszybował na twarz, zdzierając brodę.
Już po raz kolejny organizatorzy puszczają nas ta ch..ą ścieżką, przód leci na złamanie karku, a przy hamowaniu robi się syf. Czy nie można by się umówić na ściganie po wyjeździe ze ścieżki? Albo poprowadzić trasę tak jak kiedyś, ulicą obok (te parenaście km mijają szybko)?
Byłem z tyłu, nawet gdybym chciał kontynuować jazdę, to jechałbym tylko dla widoków i satysfakcji i to chyba niby-czasówkę, bo przód od razu odjechał, ani sędzia nie zatrzymał ich trochę (a kraksa była olbrzymia), ani sami nie domyślili się, mimo krzyków z tyłu, że coś jest nie tak? Ciekawe jaki to zaszczyt dla dwóch gości uciekających, że zaatakowali z małej grupki, której tył był zahamowany kraksą?
Druga sprawa - bufet. Ponoć nie na 76 ale prawie na 100km. I jak można zaplanować sobie ściganie i suplementację, państwo Organizatorzy??
Po trzecie - wszyscy są PRO. A zasady są proste: jeżeli krzyczą z tyłu, że jest kraksa w peletonie, musisz uciekać - uzyskasz przewagę kosztem przyblokowanych trzepaków. Jeżeli nie dasz rady dogonić peletonu z Twoją grupką, jedź za samochodem, tak z 20km, albo, tak jak kolega G0re miej na trasie ustawionego 'zająca'). Albo jak nie podoba Ci się ścieżka rowerowa, którą prowadzą wyścig - jedź ulica obok, po samochodach, a potem wyjeżdżaj na trasie. Albo, tak jak dyskwalifikowany na naszym wyścigu, poczekaj gdzieś koło mety i wjedź w trasę tak, żeby nikt nie zauważył. Trochę rzygać mi się chcę gdy widzę takie dążenie do 'wybitnego celu' nie fair play.
trenowanie pod Tatrami © wojtekjg

rozjazd przed Jarną © wojtekjg

rozgrzewka w miłych okolicznościach przyrody © wojtekjg

podjazd na Hrebieniok © wojtekjg

z podjazdu na Hrebieniok © wojtekjg

pierwszy na mecie © wojtekjg

druga lokata na mecie © wojtekjg

pierwsza kobieta na mecie :) © wojtekjg

Seba walczy na końcówce © wojtekjg

na mecie © wojtekjg


CLIMB: avg-5%, max-16%
Kategoria [ 0-50km ], ściganie


Dane wyjazdu:
62.79 km 0.00 km teren
01:49 h 34.56 km/h:
Maks. pr.:84.50 km/h
Temperatura:27.0
Podjazdy:861 m

II Klasyk Beskidzki

Czwartek, 3 maja 2012 | Komentarze 7

Gorzej niż średnio. A szkoda, bo sądziłem, że noga podaje mi ostatnio nie najgorzej.

EDIT:
Już prawie dwa tygodnie po wyścigu. Postanowiłem jednak napisać coś więcej, dla potomności ;), żeby powspominać.

Dojechałem do biura zawodów już ok. godziny 7 rano, posiedziałem z organizatorami, coś tam poprzypinałem transparentów po barierkach, poukładałem krzesła i stoliki. Zaczęło robić się przyjemnie ciepło około 8.30, wtedy zacząłem krótkie rozgrzewanie. Około 9 przyjechał Arek z Rafałem, zaczęliśmy rozgrzewkę progresywną do wysokiego przełożenia i chwilę przed startem podjechaliśmy na kreskę. Oczywiście strefa już zapełniona: są chłopaki z BBC Czaja (mrowie ich), MayDay'a (też cały tłum), są przedstawiciele JSC, jest kolega z JMP, jest Krzysiek z Bikeholików, są chłopaki z STC, są chłopaki z Hellmostu i cała masa niezrzeszonych z różnych Saxobanków czy Astan i Discovery.
Już od startu zostaję w tyle, jak zwykle, nawet Seba B. zapytuje mnie w pewnym momencie czemu nie siedzę na czubie. Start ostry od zakrętu, od razu wszystko się rozciąga, i jak zwykle maruderzy blokują tył. Mi udaje się przedrzeć do przodu, do peletonu i naginam pod górę z wszystkimi.Wzdłuż Klimkówki tempo jest mocne, na drugiej mocniejszej hopce chcę skoczyć ale wybrałem prawą stronę, gdzie co jakiś czas Paulina spycha mnie na żwirowe pobocze. A lewa stała otworem. Zjazd do Uścia z tyłu, bo w peletoniku już jest nerwowo, nie wszyscy jadą równo, podskakuję do przodu na dole i chcę skoczyć przed rondem, ale blokuje mnie niechcący klubowy kolega Damian (trochę podskakuję na żwirze). Ruszam za rondem, rozpędzam się na boku peletonu i doganiam jakiegoś chłopaka, który już jest z przodu. Proponuje zwiewanie ale gość jakiś niemrawy, wiózł się na kole, ze dwa razy jęczał, że "już dojdą, już dojdą", dał jedną zmianę i w końcu poszła kontra dwóch gości z JSC. Złapaliśmy się ale pracy nie było, wszyscy boją się peletonu. Grupa łapie mnie za zakrętem na Skwirtne, a potem.. jak rok temu - odpadam na płaskim i gonię pod górkę. Na zjeździe znów tracę i w Hańczowej do grupki Damiana, Arka i Rafała mam chwilę. A przy boku dwóch młodzianów (Czaja, Rymanów) i starszego gościa, czyli kalkulanta. Naginam ile się da, ale co doganiam grupkę i ścinam zakręt, ludziki za mną myślą, że puszczam koło i wychodzą na zmianę, wybijając mnie z rytmu. I najczęściej po krótkiej zmianie puszczają dalej ale zbyt mało płynnie. Dociągam(y) w końcu do peletonu ale to mnie właśnie wykończyło i strzelam na podjeździe z Uścia. Doganiają mnie poprzedni współjadący i znów siedzą na kole. Do młodych nie mam żalu ale starszy gość co jakiś czas odbija się od nas sądząc, że szarpaniem sam coś ugra. Docieramy do Łosia, lekko zwalniam, chłopaki szarpią na podjeździe i to szarpanie im nie wychodzi na dobre, bo stałym tempem około 15-18km/h zostawiam ich w tyle. Przed sobą na szczycie widzę Arka, zjazd do Leszczyn jadę już sam, a potem nie mogę go dojść (jechał, jak się okazało, z jakąś grupką). Widzę go znów na kolejnym podjeździe, połykam kolejnych MayDayów i wspólnie z dwoma starszymi zjeżdżam szybko od przekaźnika do Uścia, gdzie dobijamy do Arka. Od tej pory pracuję na Niego - pociąg do Uścia, potem podjazd, gość z MayDaya odpada, na hopkach doganiamy wcześniejszego współtowarzysza Arka na ognistym Pinarello i całą tą grupę prowadzę dalej. Po zjeździe do Łosia błąd taktyczny - Arek wyszedł na przód, a potem oznajmił mi, że idzie na koło.. ale miejsca na kole już nie było, zajął je ognisty Pinarello. Zaczynam rozprowadzanie, ale bez pośpiechu, zakręt do mety na spokojnie i przyspieszam ponad 40km/h dopiero na 400m przed finiszem. Potem zrywam, zyskuję około 4 rowery przewagi i.. i tak mógłbym już do mety, ale przysiadłem spojrzeć czy nie da się z rozprowadzeniem brata czegoś zrobić. Arek i gość na Pinarello (z Hellmostu) dopiero 200m przed kreską rozpoczęli finiszować, Arek wygrał na kresce wychodząc przeciwnikowi z koła, wyprzedził go o koło rowerowe :) Bardzo fajnie.
Nie, nie jestem zadowolony z jazdy. Upatruję mojej straty w zajechaniu na gonieniu z Hańczowej, nie miałem potem mocy aby ciągnąć pod górę. Może za rok będzie lepiej...;)
Wyścig był mocno obstawiony: chłopaki z Czai (zwycięzca Klasyku jechał w reprezentacji Małopolski na MWG), kilka mocnych person z Maydaya i Vitesse. Tempo mocniejsze niż w zeszłym roku, właściwie głównie z powodu kilku zorganizowanych grup kolarskich.
odpadam na podjeździe z Uścia © wojtekjg

samotny podjazd na Bielankę © wojtekjg

szczyt podjazdu w Bielance © wojtekjg

ostry zakręt na końcu zjazdu do Leszczyn © wojtekjg

drugi podjazd z Uścia © wojtekjg

podjazd i polewanie wodą © wojtekjg

grupa na podjeździe © wojtekjg

podjazd z Uścia G. © wojtekjg

fotka z finiszu - chyba jedna z najlepszych zrobionych, uchwycona pefrekcyjnie: Arek(po lewej) zwycięża, ja się już cieszę po rozprowadzeniu :) © wojtekjg


CLIMB: avg-4%, max-10%
FAT:7,8g

Dane wyjazdu:
79.00 km 40.00 km teren
04:08 h 19.11 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:20.0
Podjazdy:2080 m

Jak "zmarnować" słoneczną niedzielę na taplanie się w błocie, nierówne opalenie i spalenie tylko kilkunastu gramów tłuszczyku

Niedziela, 22 kwietnia 2012 | Komentarze 6

Cyklokarpaty Rzeszów, dystans Giga
Co tu pisać - nie wygrałem ;)))

minusy:
-jestem dupa na zjazdach w terenie, gdy tylko robi się miętko pod kołami od razu zwalniam,
-policja prowadząc 'przejazd honorowy' nie wie ile to jest 20km/h, bo taka miała być jego prędkość. A za to gnaliśmy wąskimi ścieżkami rowerowymi po 40km/h, a ja jak zwykle zostałem odcięty przez spowalniaczy i nie potrafiących jechać prosto i bezpiecznie w peletonie,
-co nadrabiałem na stromych podjazdach asfaltowych i szutrach od razu traciłem w terenie, głównie na zjazdach,
-zrąbał mi się licznik, a bez licznika jak bez ręki...

plusy:
+zero awarii roweru,
+zero zgonów, zero skurczy,
+brak wywrotek mimo, że czasem puszczałem te zaciśnięte hamulce w stromym lesie,
+praca nad opalenizną ;)
+ładne widoki na trasie, trudne podjazdy asfaltowe, kilka technicznych zjazdów terenowych,
+zdublował mnie (chyba) tylko Larry Zębatka - pierwszy raz widziałem go na żywo w akcji i jestem pod dużym wrażeniem.

Dane dystansu z danych organizatora, czas z pulsometru (4:23) minus pi raz oko 2 postoje na bufecie, postój przy rozbitku z Rymanowa i zatrzymywania się na namyślanie "zejść czy zjechać".

pod górę szło nawet dobrze... © wojtekjg

fotka pozowana :)))) © wojtekjg

Jak zwykle - zamiast walczyć o punkty - pozuję ;)
pozowanie;) © wojtekjg

miałem dość mocne parcie na szkło © wojtekjg


I bonusik - wideło obrazujące ile prowadziłem rower (migająca pomarańczowo-czarna postać to ja)


Żeby nie było, że tylko ja jechałem - walka Arka:
siakiś podjazd na maratonie © arekjg

jeden z podjazdów © arekjg


Jeszcze kilka cudnej urody zdjęć - widać, że wolno jechałem, bo udało mi się znaleźć się na sporej ilość ujęć ;)
cyklo Rzeszów - pierwszy lasek © wojtekjg

ostatni zjazd przed 'metą' © wojtekjg

Damian pruje do mety © wojtekjg


Spaliłem tylko 30g tłuszcza - mało jak na tą trasę.

Dane wyjazdu:
109.60 km 0.00 km teren
03:03 h 35.93 km/h:
Maks. pr.:59.60 km/h
Temperatura:26.0
Podjazdy: m

Dolina Popradu 2011

Sobota, 17 września 2011 | Komentarze 5

Kolejna, piąta edycja wyścigu Dolina Popradu. Moja pierwsza.
Dojeżdżamy z Sebą, Pawłem i Rafałem do Sącza po 10tej, odbieramy numerki i gadżety po zapisaniu na listę startową. Mała rozgrzewka, nerwowe przyglądanie się rywalom (jest kilka osób z STC, co najmniej 11 z ekipy Krakusa (BBC Czaja), jacyś Bikeholicy, Subaru MTB team). Około 11.40 wyjazd na rynek, potem wystrzał i start przez kostkę rynku w stronę Starego Sącza. Start ostry za rondem przed Starym, przerwa peletonowa na pisia i jedziemy. Nawet nie nerwowo, chłopaki z Czai nakręcają lekko tempo. Strasznie nie chce mi się jechać, czuję brak rozgrzewki i ostatnie dwa dni jazd.
Już na odcinku do Rytra czujemy jaki będzie powiew: przeciwny lub w bok, na dodatek dość mocny. Już tutaj zaczynają się jakieś mini-ucieczki, rozkręca to trochę tempo. Chłopaki z Czai oczywiście kontrolują wszystko, reszta jedzie jak owieczki. Tuż przed Rytrem lekkie hamowanie, chłopak na mtbie z lemondką hamuje za mocno i przelatuje przez kierownicę rysując asfalt. Wszystko to dzieje się 10 cm na prawo ode mnie więc widzę też jak gość jadący za nim przejeżdża mu przez łopatkę i rękę, plus wywracając się tamuje resztę peletonu. Przód się nie przejmuje, ja też się cieszę, że jestem przed kraksą. Jedziemy uszczupleni.
Za Piwniczną wiatr wieje z boku, zaczynają się skoki. Odskakuje jakaś dwójka, wyczuwam przerwę z lewej i podciągam Pawła kawałek z nadzieją, że dojedzie do nich. Nie dociąga, ale przynajmniej peleton spawa całość. Potem skacze gość z Subaru, nikt się nie kwapi gonić. Więc odjeżdża. Skaczę jeszcze za Żegiestowem, mijam przed peletonem kolegę z Szaflar, od którego zakupiłem rower :), proponuję mu zabranie się - nie łapie się. Nikt z moich też się nie zabiera, więc przystopowuję. Namawiam jeszcze raz Pawła na ucieczkę za jakimiś uciekinierami za Muszną. Wystrzeliwuję ale lider znów się nie zabiera, robię mały slalomik chcąc zgubić ogon i wracam do peletonu.
W Krynicy czuję się rozgrzany ale odpuszczam jazdę z peletonem. Trudno powiedzieć czemu, stwierdzam chyba, że jest już pozamiatane, poza tym - jadąc z tyłu peletoniku cały czas wjeżdżał mi pod koła dziadek z STC, który ścinał zakręty prosto na mnie. Po tym wypadku obok mnie i stłuczce z ciężarówką niedawno chyba miałem małego stresa przed zjazdami z Krzyżówki w tej grupie.
Lekko odpuszczam i potem przyspieszam łykając kolejnych odpadających. Na górze przyspieszam do kolejnej grupki, żeby mieć z kim zjeżdżać. Ale goście przede mną łapią się samochodu z wyścigu. Po drodze, na którymś z zakrętów, macham do Arka. Na dole wieje w twarz, dogania mnie jakaś grupka, jedziemy razem na zmianach. Ale się nie wysilam.
Przed skrętem na Boguszę urywam się, żeby nie skręcać na piachu z grupą, słyszę po drodze jakieś szemrania, olewam. Podjeżdżam w tempie, wyprzedza mnie tylko chłopak z Tenczynka. Po drodze macham do Tomka, mijam gościa z Subaru stojącego na poboczu(mocą nogi wyrwał korbę:) ). Dociągam do góry i zjeżdżam powoli, bo wiatr dalej zawiewa fatalnie. Za wsią dogania mnie dwójka ze zjazdu przez Florynkę, siadam za nimi. Starszy gość odwraca się do mnie i opluwa, że wcześniej skakałem, a teraz się obijam - nie reaguję, czekam na swoją kolej. Daję mocną, ponad 45km/h zmianę, na dodatek jak zwykle długą - to znów gość do mnie podjeżdża klepiąc po plecach i mówiąc, że nie ma co gonić, bo w końcu czołówka odjechała. No i już nie wiem o co mu chodzi... Dopadamy jeszcze trójkę i jedziemy razem w stronę Sącza na zmianach. Na skręcie na Aleje straż pożarna tak dobrze zabezpieczyła przejazd, że aż zastawiła go w całości. Na szczęście wjeżdżam pierwszy i nie wpadam w nic. Chcę rozprowadzić za wcześnie grupę gdy robi się lekko pod górkę, bierze mnie dwóch gości, doskakuję do nich ale na kresce jestem trzeci, bez spinania się. Chłopaki z klubu już dojechali, też bez fajerwerków, w grupie.
Pragnąc skomentować niektóre komentarze - czy jechaliśmy "Rajd Doliną Popradu" czy wyścig Dolina Popradu??? Widzę, że ambicją większości było przejechać całość statycznie w peletonie i cieszyć się, że dojechało się do końca. A chłopaki z Czai niech rozegrają wszystko...Mam gdzieś komentarze typu "trzeba było skakać?", bo grałem na Pawła licząc, że uda się mu dobić do jakiejś współpracującej ucieczki. Inne byłoby gadanie gdybym doszedł do uciekających i dojechalibyśmy do mety. Bo, moim zdaniem, kluczem do tego wyścigu jest dobra ucieczka przed Krynicą i współpraca na zjazdach do Florynki i Sącza.

I tak uważam, że przy tak małej rozgrzewce, obciążeniu i zmęczeniu po ostatnich dniach jazdy, jechało mi się bardzo dobrze. Grunt, że nie miałem wypadku, co mi się ostatnio zdarza nagminnie.

Dane wyjazdu:
47.20 km 0.00 km teren
01:17 h 36.78 km/h:
Maks. pr.:55.40 km/h
Temperatura:18.0
Podjazdy: m

Nocne Kryterium Szosowe w Nowym Sączu

Sobota, 6 sierpnia 2011 | Komentarze 2

Impreza ciekawa ze względu na czas rozgrywki - ściganie rozpoczyna się o godzinie 20tej. Trasa Alejami od dworca PKS do PKP (lekko w górę) i z powrotem (lekko w dół, oczywiście), nawrotki 180stopni, nawet nie tak ciasne.
Nie dość, że jestem po dłuższym wyjeździe (co znów tak bardzo mi nie przeszkadza) to jeszcze nap...la mnie prawa część głowy, prawdopodobnie przez zapalenie nerwu zęba. Zatem - nie oczekuję wiele po tym starcie.
Zwala się sporo osób, pewnie przez wczorajszy TdP Amatorów, jest oczywiście ekipa Czai i chłopaki z Maydaya. Czyli kontrola peletonu będzie.
Najpierw objazd trasy, już tutaj mało nie dochodzi do niezłej stłuczki gdy peleton hamuje dość ostro, a chłopy jadące na góralach z tyłu nie zauważają tego.
Start już w szarówce, jadę sobie z tyłu, po pierwszej nawrotce w tyle peletonu fatalna kraksa - akurat na przyspieszeniu po wyjściu z zakrętu chłopak odbija się od koła starszego kolarza i z impetem wpada w znak owijając się wokół niego. Odcina to od peletonu z 6 osób, m.in. Sebastiana i mnie, Seba właściwie przeskoczył nad rowerem i razem z gościem z STC pomaga poszkodowanemu. Wołamy karetkę, która jest dopiero na mecie. Oczywiście gonienie, nawet w parze z kimkolwiek nic nie da, jadę swoim tempem i czekam na dubla.
W międzyczasie ścigam się trochę z seniorami (na starcie krzyczeli, że chcą osobnego startu, żeby nie przeszkadzać, a potem sami zajeżdżali drogę chłopakom z ucieczki...), podprowadzam ich co chwila, co jakiś czas im uciekam i czekam na nich. Z nimi jedzie też młoda Magda, radzi sobie nieźle w kole, dopinguję ją do jakichś ucieczek i zrywów, co z tego, że odpadliśmy z grupy, to nie oznacza, że trzeba przejechać całość statycznie.
Przed pierwszym dublem łapię się Maydaya z ucieczki, jadę za nim pół rundy biorąc go na kresce, ale to tylko tak dla zabawy. Po dublu z peletonu wydziela się jakaś ucieczka, która być może miała by szansę. Wyszli już około 5 długości rowerów przed peleton, krzyczę do Pawła, że go podciągnę do nich (jestem pomiędzy) ale nie złapał się mnie. Ostatecznie strzelam z peletonu, jest za bardzo nerwowo jak dla mnie dzisiaj. Na około 5 okrążeń do końca ucieka chłopak z BBC Czaja, świetnie kręci, jadę kawałek z nim, ciągnie około 45kmh cały czas. Za nim peleton puszcza dwójkę z Maydaya, na koniec ucieka jeszcze grupka około 5 osobowa, w której jest Seba, dzięki temu zajmuje dość dobrą lokatę. Z peletonu zwycięża Michał. Paweł rozpoczął finisz dość wcześnie ale złapały go skurcze, pomagam mu później rozkręcić nogę na mecie.
Warto wspomnieć o tym jak można łatwo oszukać sędziów na tej imprezie: na którejś rundzie widzę dziewczynę w koszulce mistrzyni Europy zjeżdżającą na chodnik, pomyślałem, że pewnie skończyła ściganie. A tu spotkałem ją w peletonie na ostatnich okrążeniach. Musiała chwilę odpocząć. Tak samo ucieczki - nagle ktoś wyskakiwał z boku, nie z peletonu. A sędziowie oczywiście na to nic. Co więcej - chciano DNFa dać Sebastianowi!!!
Nie jestem ostatni w klasyfikacji chyba tylko przez DNFy...
Występ należy potraktować jako rozjazd po ostatnich dniach, i tak nieźle naginałem, patrząc na średnią i czas jazdy z grupą, a czas prowadzenia małych grupek...
Kategoria [ 0-50km ], ściganie


Dane wyjazdu:
57.50 km 0.00 km teren
02:01 h 28.51 km/h:
Maks. pr.:78.00 km/h
Temperatura:27.0
Podjazdy:1500 m

Tour de Pologne dla Amatorów 2011

Piątek, 5 sierpnia 2011 | Komentarze 1

Już w zeszłym roku, gdy ruszała pierwsza edycja TdPA, chcieliśmy pojechać tam z Arkiem. Niestety - złożenie obowiązków i innych wyjazdów spowodowało, że pozostaliśmy przy corocznym kibicowaniu z siodełka na trasie TdP.
Tegoroczny start zawdzięczam mojemu bratu, który wygrał dla mnie start z sektora VIPów banku BGŻ w konkursie Ligi MTB. Za co z tego miejsca i głębi serca pragnę podziękować jemu i organizatorom :))
Nie dostałem obiecanej bankowej koszulki podczas rejestracji (może i dobrze, bo jechałem w klubowej), ale z numerkiem 49 wpycham się w sektor I czyli VIPowski. Chwilę później okazuje się, że wiele więcej osób chce być w tym sektorze niż jest to przewidziane, zaczyna się przeskakiwanie z rowerami przez barierki i ogólna nerwówka. No bo jak to rozegrać? Część osób przekonana jest, że kto pierwszy dojeżdża ten wygrywa, więc jest parcie do przodu. Potem, po informacji o regułach (indywidualny czas) co cwańszy wyszukują sobie lepsze grupki w dalszych sektorach. Tak jest - wyścig amatorów ale ogolone nogi, slang, kosmiczne rowery wskazują na to, że towarzystwo jest co najmniej (jak pisze kol. Virenque) "półpro". Będzie ciekawie. Przed jazdą starszy gość przede mną mówi, żebym trzymał się o koło od niego, żeby było bezpiecznie. Przytaknąłem ale pomyślałem o niedorzeczności tej prośby...
Już w sektorze rozpoznaję kilka twarzy - za mną stoi Krzysiek Szary z Bikeholików (łatwo go zauważyć :)), dwie osoby z lewej Tony Rominger. Peletonik ciągnie się dłuuugo dłuuugo, startuje ponad 900 osób.

Wspólne odliczanie do startu i jedziemy. Start pod górkę, nie wszyscy dają radę, w szczególności VIPy, którzy blokują pół drogi. Jako człowiek spokojny ciągnę się i ciągnę za różnymi maruderami i na górze widzę stratę do czołówki, która już pomknęła na zjazd. Próbuję docisnąć, wymijam kolejnych zawodników, pięknie stożkowane koła wymijają też mnie. (Do końca nie jestem pewien ale chyba mijałem też Joasię Jabłczyńską...). Na końcu próbujemy jechać ze starszym gościem z BBC Czaja, trochę się na mnie wiezie, trochę pracuje, nie udaje nam się dogonić peletonu i co gorsza - nie zauważamy skrętu na Suche i Ząb mało nie wpadając w auta. Mała strata czasowa, przegania nas Krzysiek.
Zaczyna się podjazd pod Ząb. Od razu jest ostro, nie szaleję, oszczędzam się, bo to nie koniec na dziś. Po wejściu w rytm zaczynam wyprzedzać 'rywali'. Już pomyślałem, że dobrze idzie gdy obok mnie przemyka pociąg ciągnięty przez Krzyśka Lewandowskiego, jadącego typowym wysokokadencyjnym młynkiem, za który zawsze go podziwiam. Łapię się na chwilę, wymieniamy z Krisem uwagi odnośnie tempa Sainta i strzelam dalej się oszczędzając. Chyba niepotrzebnie. Zmęczony podjazd i zjazdy. I tu wychodzi mój brak doświadczenia, bo za bardzo uważam na zakrętach, przez co tracę kontakt z grupką (blokuje mnie też zawodnik w koszulce CCC na końcu grupki). Próbuję gonić na płaskim ale wiadomo jak się to mogło skończyć - wchłonięciem przez kolejny peletonik.
Kolejny podjazd pod Czerwienne i już widzę te sam twarze i koszulki. Od czasu do czasu współpracuję z kolarzem w stroju Caisse d'Epargne. Widzę też dramaty - urwany łańcuch podczas mocnego naciśnięcia na pedał, na szczęście koło mnie kraks nie było. O czasu do czasu ciągnę grupę na podjeździe, spełniam jak zwykle rolę dociągającego na płaskich i zjazdach (bo nikt nie garnie się do prowadzenia...), na dalszych podjazdach jadę nierówno i często uciekam towarzyszom aby potem na nich zaczekać. Na górze łapię wodę prawie od samego Czesława Langa - super się czujesz gdy dopinguje Cię sam dyrektor TdP. Polewam kark i plecy wodą, piję niewiele i walę w stronę zjazdów. I znów jadę pierwszy. Dodatkowo pilotując grupkę i pokazując skręty. Na pierwszym ostrym zakręcie (90stopni w prawo) mało nie wbijam się w płotek ale szybko nadrabiam. Zjazdy są z typu "nie ma sensu hamować, bo to i tak nic nie da", miejscami ponad 20% nachylenia, wszystko odbywa się ostrożnie, ale patrząc na mój mxs znów tak wolno nie było.
Gliczarów Dolny i grupka lekko zwalnia. Pogadanki, wymiany uwag odnośnie przełożeń (jeden zawodnik jedzie na 39/23, i ani razu nie zsiadł!!!), jakiś żelek z kieszonki mocno zapity Nałęczowianką i już w oddali widzimy pierwszy podjazd. Wybijam się trochę w przód, taki głupi zwyczaj, z daleka widzę, że chłopy już prowadzą rowery. Ścianka wygląda monumentalnie-a wszystko w słońcu. Przepycham powoli mocno dysząc, wypłaszczenie i kilkaset metrów oddechu. Wstaję na pedały, rozluźniam mięśnie i widzę drugą ścianę (23%). Znów przepycham. Jadę na siedząco, próbuję chwilę stanąć na pedały ale daję sobie spokój - jeżeli się zatrzymam to już nie wystartuję. Przez chwilę przez głowę przebiega myśl - "a może sobie poprowadzę"... na szczęście na duchu podnosi mnie doping Arka, który podając mi bidon informuje mnie, że jadę w czołówce :)) Kibic na poboczu mówi nam, że do pierwszych mamy około 15,5 minuty straty. Nieważne, ważne, żeby ukończyć. Na górze znów kibicuje Pan Czesław, miłe Panie z biura zawodów popychają zawodników, ja się nie daję i uciekam Pani stając na pedałach.
Premia górska i zjazdy. Strome, a asfalt nie najlepszy. Jakoś mnie to nie zraża i znów pruję w dół odczepiając moich kompanów z podjazdów. Trasa jest tu super zabezpieczona - materacyki, obstawa, może wykrzykniki i strzałki na asfalcie mógłby być trochę wyraźniejsze. Wjeżdżam w dobrym tempie na główną do Bukowiny, znów ciągnę grupę na płaskim i lekko opadam z sił na podjeździe. Początek męczę, dużo piję, zaczynam odżywać bliżej kościoła w Bukowinie. Doczepia się do mnie starszy zawodnik z ekipy CCC, siedzi mi perfidnie na kole. Do mety już tylko kilometr. Około 250 m przed kreską wrzucam blat z przodu, zwiększam tył i atakuję. Zostawiam towarzysza w tyle i prawie na kresce przeganiam gościa będącego około 100m przede mną.
Na mecie dostaję medal, zjeżdżam pod hotel na bardzo smaczny makaron z serem, brokułami i szpinakiem. Spotykam Virenque'a, podekscytowani omawiamy trasę i poczynania na niej, gadam też z Krzyśkiem, obydwaj są zadowoleni ze startu. Potem spotykam też Michała, także zadowolonego.
Po kilku chwilach dostaję smsa z wynikiem - 151 miejsce w open, 42 w kategorii (M2), z czasem 2:00:46. Przewyższenia każdemu wyszły inaczej: od 1200m do prawie 1750 metrów, trzeba przyjąć chyba wartość pośrednią. Wiele liczników pokazało powyżej 57 kilometrów.
start TdPA © wojtekjg

Kr1s1983 walczy z podjazdem, przeciwnikami i samym sobą... © wojtekjg

Masakruje mnie podjazd w Gliczarowie © wojtekjg


Jestem dość zadowolony z wyniku, bo jest całkiem niezły jak na to, że od dwóch tygodni nie wysypiam się przez ból zęba, a dzień wcześniej przejechałem 180km. Po raz kolejny widzę jakie elementy jazdy muszę dopracować.

Organizacja i atmosfera - SUPER. (Może oprócz zwyczajowej nerwowości w peletonie na początku i podczas jazdy wspólnej). Zabezpieczenie trasy, jedzenie - na światowym poziomie. Impreza jak najbardziej do polecenia, z pewnością pojawimy się z Arkiem (tym razem w roli zawodnika) za rok.

ps. spaliłem 7,8g tłuszczyku.
#

Dane wyjazdu:
17.80 km 5.00 km teren
00:50 h 21.36 km/h:
Maks. pr.:48.20 km/h
Temperatura:
Podjazdy: m

10 powodów, dla których nie lubię MTB...

Niedziela, 24 lipca 2011 | Komentarze 4

10. Błoto. I piszę to jako dość doświadczony grotołaz, który miewał już błoto we wszystkich możliwych miejscach.
9. Rozwałka sprzętu. No bo po co męczyć przerzutki, łańcuch i piasty na syfiastym terenie?
8. Jedna jazda=sesja z myjką i miską z ciepłą wodą i proszkiem.
7. No i po tych kamolach napieprza mnie gorszy (prawy) nadgarstek.
6. Chociaż - może to trochę też moja wina, skoro jeżdżę na sztywnym (widelcu)...
5. Po cholerę puszcza się cały wyścig na rundkę pokazową, nazwaną szumnie startem honorowym, przez miasto, wąskie uliczki i ostre zakręty, skoro samochód prowadzący dostosowuje się do wyścigu, a nie wyścig do niego...a wszystko się rozciąga jak ciepłe kluchy.. zamiast w spokojnym tempie pozwolić na ustawienie się szybszych na czele, a pierdoły zastawiające całą szerokość drogi na tyle...
4. I jeszcze masa maruderów, którzy jadą na dłuższe dystanse, zastawiają całą drogę na dodatek klnąc na gości (mła) wyprzedzających ich z lewej.
3. Co z tego, że nadrabiałem na asfaltach, skoro w terenie stałem z boku i smutno patrzyłem jak wszyscy mnie wyprzedają...
2. Na dodatek - dzień przed zawodami okazuje się, że wszystkie opony terenowe są dziurawe, więc trzeba było jechać na slicku z przodu.
1. Okazuje się, że nadaję się co najwyżej na jazdę 'na zająca'.

Poza tym - warto było wystartować choćby dla skarpetek w zestawie startowym i super jedzenia na mecie. Bo kąpiele błotne i deszcze są już chyba tradycją na Cyklokarpatach w Gorlicach :)
Lokata - około 17 miejsca w kategorii, dystans Hobby.
Cyklokarpaty #7 - Gorlice (18) © arekjg

Cyklokarpaty #7 - Gorlice (16) © arekjg

Cyklokarpaty #7 - Gorlice (17) © arekjg

Cyklokarpaty #7 - Gorlice (zjazd) © arekjg
Kategoria [ 0-50km ], ściganie