Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi WuJekG z miasteczka Kraków/Gorlice. Mam przejechane 270051.83 kilometrów w tym 4446.62 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.90 km/h.
Więcej o mnie.

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl




Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy WuJekG.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

ściganie

Dystans całkowity:25398.28 km (w terenie 248.50 km; 0.98%)
Czas w ruchu:896:22
Średnia prędkość:28.29 km/h
Maksymalna prędkość:86.20 km/h
Suma podjazdów:240261 m
Maks. tętno maksymalne:192 (100 %)
Maks. tętno średnie:170 (88 %)
Suma kalorii:27804 kcal
Liczba aktywności:140
Średnio na aktywność:181.42 km i 6h 26m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
1052.00 km 0.00 km teren
37:27 h 28.09 km/h:
Maks. pr.:70.30 km/h
Temperatura:26.0
Podjazdy:5788 m
Rower:Furia

BBTour 2024: wymęczony, zaliczony, odhaczony

Sobota, 24 sierpnia 2024 | Komentarze 2

Wolin-Płoty-Drawsko Pomorskie-Mirosławiec-Piła-Chodzież-Żnin-Inowrocław-Brześć Kujawski-Łowicz-Lubochnia-Opoczno-Końskie-Skarżysko-Wąchock-Starachowice-Rzepin-Opatów-Sandomierz-Raniżów-Sokołów-Łańcut-Kańczuga-Bircza-Krościenko-Ustrzyki Dolne-Lutowiska-Ustrzyki Górne

Szło nieźle na początku, chociaż pod wiatry. Nawigacja zaczęła szaleć już przy PK1 i dorobiłem dystansu już tu. Potem często-gęsto fatalne asfalty, dziury i łaty na bocznych drogach (tak jakby nie można było tego bardziej głównym puścić...), pofalowany odcinek do Kalisza Pom. nawet znośny, ale coraz bardziej zamulam. W Pile oczywiście problemy nawigacyjne przy PK. I zaczynam się już toczyć, czując odparzenie i lekkie wykończenie słońcem i asfaltami. Do Żnina (300+km) dotaczam się dobrze po 10 godzinach. Tragicznie. Jakieś pierogi, jakieś przepaki, jakieś tankowanie, pogaduchy z ludźmi, zapalam lampki i jadę dalej. Zaczyna się nawet fajnie jechać, punkt w Dąbrowie Biskupiej był lepiej wyposażony w żarcie i gdybym wiedział, to zatrzymałbym się dłużej tu, a nie w Żninie. Za to niechcący zostawiam na tym PK bidon.
A kolejny gubię na wertepach - leci w krzaki i już nie wraca.
A trzeci wypada mi na dziury w drodze jeszcze przed Łowiczem, pęka mu dno i musze wypić na miejscu to, co sie wylewa.
W Łowiczu pobojowisko, stos ciał ledwo funkcjonujących wala się wszędzie po sali. Piję jakąś herbatę i jem jakiś makaron, robię pogaduchy z Wojtkiem Lesiem i jadę dalej. Poranek łapie mnie długo przed Opocznem (chyba przysiadam na moment na jakimś przystanku, pokonując senność), a na PK lampa jest już nie do zniesienia. Droga na Końskie puszczona oczywiście jakimiś bocznymi syfami. A potem patelnia drogi na Skarżysko-Kamienną. Zatrzymuję się kilka razy w klimatyzowanych sklepach, uzupełniając płyny. W Starachowicach znów krążenie po jakichś drogach leśnych z niedzielnymi turystami, którzy nie patrzą gdzie jadą. PK marny, nie dojadam tego co mi nałożyli, sala umiera z gorąca.
Do Opatowa kilka hopek w mocnym słońcu, a potem patelnia do Sandomierza. PK oczywiśćie przejeżdżam: jakiś chłopaczek wyjeżdżał z punktu przez rondo, zasłonił mi flagę z oznaczeniem przy wejściu i pojechałem radośnie za nim. Po 5-6 km zorientowałem się, że coś jest nie tak. Na PK przepak, powerbank, żeby naładować światła na noc, jakiś makaron i picie i arbuzy, głupio zostawiam kurtkę, którą woziłem cały dzień, bo przecież poprzednia noc objechana była w kamizelce...-  i jadę dalej. Jest niby płasko, jest niby coraz chłodniej, zaczyna się nawet fajnie robić, zatrzymuję się raz na 5 minut drzemki w lesie...
I jest fajnie aż pod Raniżów, gdzie szerszeń, latający w kółko nad drogą, upitala mnie w dłoń.
Przez co mało nie wpadam pod ciężarówkę na sąsiedni pas. Dłoń puchnie, znacząco boli, szerszeń uciekł.
Toczę się dalej, zaczyna się ściemniać, a Łańcuta nie widać. W końcu na PK docieram po ciemku (wejście do PK też wujowo oznaczone, można kręcić się w kółko). Coś piję, coś jem, coś piję, znów kanapkę z serkiem i ogórkiem i jadę na Orlę, dokupić colę na dalszą drogę (źle się pije z odkręcanych butelek, ale nie mam wyjścia). Na Kańczugę jakoś idzie, podjazd też znośny, w dolinie zaczyna być chłodno i zaczynam tęsknić za kurtką. Po drodze zaliczam przystanek i 5 minut drzemki. I w końcu dotaczam się do Birczy. Oczywiście nawigacja postanowiła pokazać mi inną trasę dalej  i o mało nie mijam punktu. A ten PK jest fajny, z dobrą zupą, dobrą herbatą i kanapkami, klimatyzowaną salą z materacykami. No nic, jadę dalej. Jest podjazd, są zjazdy, w dolince do Krościenka i do Ustrzyk wychodzą mgły i robi się zimno. Ustrzyki D. takie jak zawsze: samoobsługa w szkole. Porywam dwa batoniki i picie i jadę. Na podjazdach trochę odżywam, ale na górze na Żłobku łapie mnie senność, wpadam więc na ławkę na przełęczy, na 10 minut drzemki. Zjazdy nawet nie tak zimne, koleny podjazd cieplutki, a od Lutowisk morze mgły i powolny świt. Ostatnie 15km ślamazarne, bo trzeba pokonywać wilgoć mgieł. Na metę wtaczam się chwilę po 5.28. 

44h03min to nie jest wymarzony czas przejazdu, ale co zrobić. Fajnie, że nie skusił mnie wycof po drodze, chociaż wieeeelee razy było blisko. 

CLIMB: max 12%

Dane wyjazdu:
113.50 km 0.00 km teren
03:26 h 33.06 km/h:
Maks. pr.:67.10 km/h
Temperatura:26.0
Podjazdy:893 m
Rower:Furia

TdS 100 (mówią, że to dystans "Family")

Niedziela, 14 lipca 2024 | Komentarze 0

Godów-Turza-Syrynka-Pszów-Łuków-Nędza-Kuźnia Raciborska-Rudy-Rybnik-Radlin-Świerklany-Mszana-Gołkowice-Godów

Mało spałem. W nocy na szczęście przyszła mega-burza i zrobiło się przyjemnie chłodno. Lekkie otarcia subpleców znoszę nawet nieźle, kremik dodatkowo pomaga. Start mam o 9.50, gdy słońce już praży dobrze, wiatr zawiewa coraz mocniej, a na dodatek powietrze nasiąka masą ponocnej wilgoci. Początek z kopyta, biorę dobrze podjazdy, przeklinam na chropowatych asfaltach zjazdów i szybko łykam kolejnych ludzi. Aż do mocnego zjazdu na Zawadę, na jakiejś muldzie podskakuje mi łańcuch, spadając z blatu i zawijając się przy tym w pętelkę. Szarpię się z nim parę minut, brudząc smarem ręce i ciuchy, a co gorsze - tracąc nadrobiony dystans... 
Nic to, po naprawie napieram dalej. Jest trochę hopek, jest trochę krążenia, jest trochę lewoskrętów i dopiero w okolicy Nędzy wygodniejsze proste, pod mocniejszy wiatr. Oczywiście nie może być miło i przyjemnie - 6km przed punktem zatrzaskują się przede mną rogatki, na dobre kilka minut, jak to w Polsce. Na punkt wpadam po 1,5h, podpisuję się na liście, pogaduję z ojcem-Dyrektorem Wyścigu i Naczelnym Fotografem, biorę senik do ręki i jadę. Sądziłem, że powrót będzie tą fajną DW z wczoraj, a tu....wjazd w velo-ścieżkę przez lasy raciborskie, chropowatą, pod wiatr, z zabłoconymi i zapiaszczonymi przejazdami kolejowymi. Potem na progu zwalniajacym wypada mi bidon, potem wpadam w hopki okolic Rybnika, potem jest permanentna czerwona fala i od czasu do czasu tlumy ludzi i aut, blokujące jak się da, a potem znów rogatki na dobre kilka (jak nie wiecej) minut. Trochę zrezygnowany wpadam w ostatnie, czasem dziurawe asfalty wzdłuż Jastrzębia i Mszany i na koniec dociskam ila się do, pod wiatr, do mety. 3.40 to nie jest jakiś wyjątkowy czas, nawet jak na tę - powiedzmy łagodnie - niezbyt szybką trasę, ale zważając na wczorajszą jazdę są plusy (przez pierwszą połowę dobrze znoszę upał, mogę spokojnie docisnąć nawet na górkach, otarcie zacząłem czuć dopiero po ponad 3h).
CLIMB: max 9%
poranek przed setką
poranek przed setką © wojtekjg
pamiątkowo pod ścianką
pamiątkowo pod ścianką © wojtekjg
ślunski obiod po ściganiu
ślunski obiod po ściganiu © wojtekjg

Dane wyjazdu:
499.80 km 0.00 km teren
16:58 h 29.46 km/h:
Maks. pr.:69.40 km/h
Temperatura:25.0
Podjazdy:5558 m
Rower:envi

TdSilesia

Sobota, 13 lipca 2024 | Komentarze 1

Godów- Frydek-Mistek -Pustevny-Bila-Turzovka-Čadca-Mosty k/Jablonkova-Jaworzynka-Istebna-Wisła-Szczyrk-Łodygowice-Kocierz-Andrychów-Frydrychowice-Tomice-Ryczów-Alwernia-Płaza-Bolęcin-Nieporaż-Wola Filipowska-Paryż Górny-Myślachowice-Jaworzno-Kosztowy-Kostuchna-Mikołów-Gierałtowice-Bojków-Żernica-Sośniowice-Rudy-Kuźnia Raciborska-Nędza-Racibórz-Lubomia-Krzyżanowice-Hať-Rudyszwład-Gorzyce-Gorzyczki-Godów

W tym roku, trochę z przekory, trochę żeby poczuć jak to jest w tych grupach jechać, wbrałem kategorię OPEN na TdS. Start o 8 jest i dobry i zły: bo po deszczach ale przed upałami, bo już za dnia ale trochę późno. Od wjazdu w Czechy mocny przeciwny wiatr i kłębiące się chmury nad górami, ale poranna ekscytacja i świeżość dają kopa od jazdy, aż muszę trochę hamować. Po około 2h dogania mnie mocno pracująca dwójka z grupy startującej 5 minut za mną, po czem od razu przysiadają nie cisnąc. Rozpoznają materiał na ostatniej hopce przed Pustevnym i urywam jednego z dwójki na sztywnej końcówce. Zjazdy i płaśnie jadę z ogonem, ale to lepsze niż pozwolenie na zjechanie się ich we dwoje, więc ciągnę. Ogon opada na podjeździe na Pustevny - fajnym podjeździe, trzymającym prawie równo do około 9-10%, z atrakcjami typu rozkraczona ciężarówka na zakręcie kiloemtr przed szczytem i konieczność przebiegnięcia bokiem, przez rów z wodą i błotem (serio!). Na PK pod szczytem jestem ca. 2h40m po starcie. Bananek, woda do buteleczki, (pierwszy bidon wypadł mi na dziurach 5 km po starcie), pepsi z kubeczka i w zjazd. Zjazd zachowawczy, bo mokro od schodzących mgieł. W dolinie droga przyjemna, długi podjazd szeroką krajówką i szybszy zjazd. Potem podjazd do hranicy, trochę za bardzo zachowawczy i wjazd w Slovensko, z szybkim zjazdem i w końcu wiatrem w plecy. Ciągnie mi się ta droga po wioskach dość, na dodatek jakieś przestoje na światlach czy między autami i w końcu za Čadcą widzę z tyłu goniących. Przyciskam trochę na sekwencji do Trójstyku, auta hamują mnie za Jaworzynką i sam hamuję się skręceniem po colę do Żabki. Kubalonka idzie dość szybko, zjazd do Wisły tak sobie, bez szaleństw, ale już podjazd przez Wisłę na bufet jest jakiś męczony. U Hanki nie rozsiadam się, tankuję pepsi, tankuję wodę, tankuję arbuza i banana i wbijam w podjazd na Salmopol. Zjazd przez Szczyrk jak to zjazd przez Szczyrk, turyści i samochody. To samo nad jeziorami. I w końcu Kocierz. W popołudniowym upale. I podjazd mnie (znów) trochę niszczy. Zjazdy nie pomagają, przejazdy przez miasteczka irytują, nie dociskam nawet na tych malych hopkach później, tankuję po drodze w jakimś przygodnym Dino. PK w Bolęcinie prawie bym przejechał. Radośnie okazało się, że nie dałem przepaku do stosu na przepaki, tylko do depozytu (dobrze, że lapmkę wziąłem jednak ze sobą...) i nie ma mojego worka. Zgadzam się na zapiekankę, ale czekam i czekam, wszyscy już zupy zjedli, ja czekam dalej i zapiekanki ani nawet dymu z pieca nie widać. Na dodatek odkrywam mały wyciek powietrza z przedniego koła, który na szybko dopompowuję. Stwierdzając, że kupię jednak coś w Żabce wyjeżdżam przed tą zapiekanką (i bez żarcia przepakowego) w podjazd na Paryż Górny i zjazdy w stronę Konurbacji Śląskiej. Przebija się przez to ciężko, przez dziury, znużenie, czerwone fale na wahadłach i światłach, deficyt kalorii i kuszące Żabki, z których co jakiś czas korzystam. Im bliżej Gliwic tym drogi szersze i prostsze, ale i im bliżej Gliwic tym więcej rozbłysków burzy. W końcu za Rudymi zaczyna lać. Ale na PK w Kuźni jest suchutko i przyjemnie. Nie biorę pierogów, bo goniąca mnie trójka (tak, zrobiła się z tego pomoc trójkowa znów) jest tuż zaraz, tankuję tylko wodę i pepsi i ciasto i jadę do mety. I trochę dociskam. Chociaż czuję, że coś tam nie teges z tym przednim kołem...Na granicy przed Hat'em zatrzymuję się na ostatnie dopompowanie. Podjazd, zjazd, płasko...i oczywiście szlaban na przejeździe w Rudyszwałdzie. Końcówka leci radośnie, odliczając ostatnie kilometry, po trochę mokrych asfaltach, na metę wpadam około 01.47. Oficjalnie na 2. miejscu (sic).
Masa błędów logistyczno-maratońskich, od wypadniętego bidonu, przez zatrzymywanie się po odpadniętą podsiodłówkę, błędy nawigacyjne, brak tego przepaku, niedostateczne nawadnianie, brak agresywnej jazdy w miastach (+brak intensywności przed planowanym etapem dnia kolejnego), aż po niesprawdzanie sytuacji na trasie via monitoring (który czasem pokazywał, jak się okazało, nieścisłości). Spora część do poprawienia, część pewnie nie do przeskoczenia ;)
CLIMB: max 13%



fot. BiruCyclingTour de Silesia

Dane wyjazdu:
460.00 km 142.80 km teren
25:11 h 18.27 km/h:
Maks. pr.:71.00 km/h
Temperatura:19.0
Podjazdy:10211 m
Rower:BROKAT II

(Ultra)Lajkonik 2024 - im mniej się chce, tym bardziej wychodzi

Wtorek, 30 kwietnia 2024 | Komentarze 0

Gródek n/Dunajcem-masa górek i upodlenia-Gródek n/Dunajcem

Maraton wpadł właściwie tak przypadkiem: dostaliśmy spot startowy dla Grupetto Gorlice, więc po dłuższym wahaniu zapisałem się na nowopowstały dystans dłuższy. Potem dłuższy się wydłużył, niewiele ale jednak jakoś zniechęcająco i taktycznie (za sugestią Prezesa) przepisałem się na dystans midi, mający na mapce niecałe 450k. Nie przygotowywałem się zbytnio do samego typu i trybu jazdy, nie było w tym roku specjalnego celowania w wyczucie szutrów, trasa miała dostarczyć sporo stromych i czasem 'technicznych' zjazdów, za którymi nie przepadam, więc i nie traktowałem tego jakoś priorytetowo - przejadę się, zmotywuje mnie to do nie-wycofu, poćwiczę/przypomnę sobie strategię na trasie i planowanie, wpadnę może w jakiś tryb ściganiowy. Jak zawsze w tygodniu mało snu i praca nocami, ale szczęśliwie udaje mi się wyłuskać całą dobę swobody przed startem, co pozwala na leniwy dojazd, powłóczenie się nad jeziorem, naleśniki z serem w lokalnej mordowni, odbiór pakietu startowego i wygodny nocleg pod dachem. Robię jeszcze przymiarki podsiodłówek i decyduję się na większą, bo zabieram więcej cieplejszego ciucha i antycypuję dopakowanie zapasów na noc.
Do grupy startowej wpisany zostaję dopiero nad ranem, jest miejsce w ostatniej, o 8.30 i z takiej też udaje się wystartować. Pogoda od rana prawie letnia, praży słońce (chociaż zawiewa dość mocny wiatr), można jechać na krótko. Jesteśmy przemieszani z dystansem długim, z którym dzielimy pierwsze naście kilometrów. We wcześniejszych grupach wyjechało kilku mocnych zawodników z mojego midi, mocna trójka jest ze mną na starcie (w tym Radek Rogóż i Ula i Kamil, sami doświadczeni), startujemy też z wycinakami z długiego.

Start nawet spokojny, ktoś tam wyskoczył na asfalcie do przodu, od niechcenia dojechałem do grupki posiedzieć w kole przed podjazdem. Na podjeździe asfalt, a potem szuter, zrobiła się selekcja i na szczycie znalazłem się sam z Radkiem Gołębiewskim i Michałem Mordarskim (kolega na mtb był ciut z tyłu, ale minął nas na zjazdach). Na zjeździe, jadąc jako drugi, jebłem radośnie w jakąś dziurę - bo zjazd był dobry na rower mtb - i ułyszałem mocne 'trach!'. Sądząc, że to koło, letko wystopowałem, ale wszystko było okej. Potem była druga dziura, bez głośnego 'trach!', ale zatrzymałem się zaraz zobaczyć czemu zatrzymuje się Michał (bo żelki mu wypadły na dziurze). Na asfalcie podganiamy, na kolejnym podjeździe widzimy tylko z daleka łydkę Radka, potem puszczam Michała, który łapie lekkie koło za traktorem i wbija w zjazdy, a ja wchodzę w swoje tempo, nie goniąc. Bo przed wyścigiem zrobiłem sobie rozpiskę, taką godzinową, gdzie robić zakupy (ciężko ze sklepami przy trasie, na dodatek noc i drugi dzień to święto), o której wypadalo by gdzie być i w ogóle. A jadąc mniej więcej pod zapiekiem, powienienm harmonogram z rozpiski zrealizować. Zaczynam też łapać zawodników i z długiego i z midi, przebijamy się przez jakieś błotne i rozjeżdżone podjazdy pod Iwkową, przypominam sobie miejsca z poprzedniej edycji, podobnie zabłocone, skręcam pod prąd w Lipnicy Murowanej na rynku, trochę zbity z tropu dopingiem orgów, gubimy się potem z dwoma zawodnikami na jakiejś ścieżce, potem łapię kolejnych zawodników za Gosprzydową.... i ścianę płaczu w Bocheńcu robię w pełnym słońcu już sam, nie w tłumie, jak 3 lata temu. Bokami przebijam się do Zakliczyna, mam jeszcze wodę więc odpuszczam zakupowanie i walę trochę z wiatrem w stronę Dąbrówki Szczepanowskiej, podjazdu dość stromego (ostatni ponad kilometr nie schodzi poniżej 13%), asfaltowego, nie dającego ucieczki przed słońcem. Idzie nawet fajnie. Potem lasy, postój na kremik i poprawienie opadniętej na dziurze pierwszego zjazdu kierownicy (poszła w dół na mostku, przez co przez te 4h miałem inną niż zwykle pozycję ręki na klamkach i guma zrobiła mi szybciutko otarcie przy kciuku - mam za swoje, że nie zabrałem rękawiczek na dzień), asfaltowe zjazdy i sklep w Pleśnej, gdzie uzupełniam zapasy i płyny i gdzie dojeżdża (niespodziewanie dla mnie) Kamil. Mając go na plecach trochę biorę się za siebie, przemykam przez lasy do Krowodrzy, rozpoznając miejsce wycofu poprzednim razem, Szynwadł ciągnie się okropnie, nie da się jakoś wyjechać z tej wioseczki, ale Kokocz wchodzi zgodnie z rozpiską, przy tężni na górze jestem około 15.30. Potem szybkie zjazdy, smutny i długi podjazd, jakieś lasy w okolicy Połomii, gdzie trafiam na bląkającego się Zbiga Mossoczego, szukającego właściwej ścieżki. Zjeżdżamy razem na zakupy do Lewiatana do Braciejowej - ja na chyba większe zakupy, bo Zbig zebrał się szybciej - i dalej jazda w stronę Małej. Łapię go na drodze krzyżowej do pomnika nad Małą, bo przez skurcze musi rower prowadzić pod górki. Narzeka też na małe dolegliwości ze strony żołądka - przy tej pogodzie i pewnie spsorej podaży węglowodanów wcale się nie dziwię, sam się zastanawiam kiedy złapie mnie dołek jelitowy. Tak jadę i jadę i nagle poznaję gdzie jestem - pod Górą Chełm! :) Oczywiście po wjeździe do lasu koło rezerwatu trochę błądzę, bo ślad znów nie jest ewidentny i trzeba jechać dzikimi ostępami do ścieżki leśnej. Zjeżdżam, podjeżdżam, zjeżdżam, widzę podwieczorne Jasło, docieram do krajówki w Kowalowych i robię małe ubieranie (tylko góra), przepak jedzenia i smarowanko (zgubiłem tyłkokremik, więc został tylko tłusty krem z filtrem SPF.. ;)). Mija mnie Kamil, potem ja go mijam i atakuję most w Krajowicach. Remontowny, jednak. Bez kładki dla pieszych. Łapię Kamila podczas odwrotu, pokazuję mu gdzie jadę na objazd i że wstępuję na opcjonalny Orlę (się dobrze złożyło akurat). Orlen załatwiam szybko, z napojami i jakimiś nadmiarowymi batonikami. Dojeżdża tu jeszcze jeden zawodnik na zakupy (nie wiem czy wie o moście), ja wyjeżdżam pierwszy z trójki ze stacji. Kurcze, się chłodno zrobiło w dolince, ale zaraz zaczyna się podjazd pod Liwocz. Widzę jeszcze chwilę migające za mną światła rowerowe, ale potem troszkę dociskam i w lesie jestem już sam. W sam raz, żeby trochę pobłądzić i połazić po krzakach. Ale - dobijam w kóncu do zjazdów, te idą fajnymi szutrami, do Jodłowej, potem znów w górę, potem znów błąd nawigacyjny i krążenie po zasianch polach - gdy trafiam w odpowiedni asfalt, który był zaraz obok, ale dla mnie nie był taki ewidentny, zastanawiam się czy to ze zmęczenia, od słońca i wiatru czy jakiegoś niedożywienia. Tylko z tym ostatnim mogę sobie na tę chwilę poradzić, więc wciskam w siebie żelek i batonika i sporo wody. Pod Ostrym Kamieniem mam jakieś zagwostki nawigacyjne, ale gdy wpadam w szutrowe drogi to leci się 40-50 na luzie. Pod Brzanką dopingują mnie organizatorzy, namawiając do zatrzymania się - trochę ich zbywam, za dobrze mi się jedzie. Z Brzanki zjazd trochę za bardzo terenowy (ale nie taki zły jak z Liwocza...). I dolina w Lubaszowej. A z Lubaszowej jakaś przykra ściana podjazdu. Rzepienniki idą jakoś na automacie, chociaż nocą mało co poznaję gdzie jestem. Mam ponad godzinę opóźnienia, wyczekuję tego Biecza, do którego wpadam po zimnym Bugaju i Sitnicy, po jakichś wstrętnych szutrach, grubo po 2.40 w nocy. Wykupuję napoje na BP, pożeram zapiekankę z herbatą, trochę się odświeżam w toalecie, zasmarowuję zakupionym kremikiem niweła, ubieram nogawki i kurtkę, a nawet zaopatrzam się w redbulle (to pierwszy od 10 lat wypity energetyk....myślałem, że będzie lepszy kop albo gorszy zjazd później, ale nie było ani wystrzałowo, ani źle). Wyjazd kilkanaście chwil po 3ciej, od razu w podjazdy w stronę Pagorzyny, Lipinek i Wapiennego. akurat zerwał się przedporanny mocny wiatr, wiejący mocno w twarz - akurat na część asfaltową. Wbijam na łącznik do Bodaków gdy już zaczyna dnieć i całe szczęście, bo zjazd jest mocno MTBowy. Przy szlabanie mała rozbiórka, a zaraz potem szutry Gravela Beskidzkiego - trochę na automacie, trzeba było tylko uważać na łanie łażące przez drogę. O wschodzie jestem nad Pętną, Seba pisze mi, że pudelko GPSowe mnie nie łapie, bo chyba straciło sieć, więc na wszelki wypadek je resetuję. Wierch Wirchne dłuży mi się przez błota, Magura idzie na pamięć, szutry zjazdu do Bielanki wybijają mi nadgarstki. Z Bielanki przeskok na fajną szutrówkę przez Miejską Górę, na podjeździe kibicuje mi Grzesiek z dzieciakami. Zjazd do Szymbarku na heblach, a na dole punkt kibicowski zrobil Wojtek Senior. Przebieram się przy Arce, jest chwilę po 7mej, ale już ładnie praży. Wywalam śmieci, przepakowuję żarcie i picie, smaruję się i walę na Morskie Oko, Maślaną i ostrożnie w dół do Bieśnika, gdzie już nieostrożnie puszczam klamki na zjeździe na Szalową. W Łużnej kibicuje mi jeszcze Marek, w Staszkówce robię ostatni mini przepak jedzeniowy i pomykam na Zborowice. Drugi dzień krótkich maratonów zawsze jest marny: przychodzi 'upał dnia drugiego', niespanie daje o sobie znać, daje o sobie znać lekkie odwodnienie, organizm stara się schłodzić ale to nie wychodzi, zaczyna się retencja wody i uczucie ciężkości. Ten okres trzeba jakoś przetrwać, zagryźć zęby i dociskać. Już wcześniej dostałem info, że wyszedłem na prowadzenie na tyle mocno, że mogę jechać na luzie, ale z drugiej strony trzeba antycypować jakąś awarię lub bombę, więc nie zwalniam. Do Bukowca jak to do Bukowca, niestety nie jest jakoś super z wiatrem. Droga do Jamnej, czasem pureMTB, mocno mnie męczy mentalnie i dłuży się jakoś. W Olszowej mały doping orgów i już Pleśna i ostatni podjazd terenowy - ściana ziemi w lesie. Ostatnie szutrówki i w końcu asfaltowy zjazd do mety. Do której docieram okolo 12.12, po 27h42min.

Jasne, że szosowiec będzie narzekał na odcinki bardziej mtb niż gravelowe, ale może to tylko zbytnie narzekanie szosowca. Wydłużył mi się zakładany czas o prawie 2h brutto, ciężko powiedzieć gdzie i czemu i jak. Ale grunt, że nie było problemów ze strony żołądka, pogody, chęci odwrotu (no, może prócz kilku pierwszych godzin, przez pierwszą setkę ;) ), większych awarii, które potrafią zdemotywować. Można było mniej zapakować, ale potem marznąć i pakować picie po kieszonkach lub nie pić nic - aprowizacja na tej trasie, podczas jazdy nocnej i w okresie świątecznym, była dość kluczowa dla odpowiedniego przetrwania i warunków i trasy. Przewyższeń narąbało mi więcej niż zakładane, ale to przez szereg pomyłek nawigacyjnych, zawracań i niechcianych podjazdów i zjazdów. Niby zmieniłem przełożenie na miększe, nauczony doświadczeniem poprzedniego kawałka Lajkonika - jechałem na 40/11-46T, ale miejscami czułem, że chciałbym mieć jeszcze lżej pod nogą.
Generalnie - na duży plus, miło od czasu do czasu zaliczyć coś dającego mentalnego kopa i zadowolenie:)
CLIMB: max 21%







Dane wyjazdu:
65.70 km 0.00 km teren
02:37 h 25.11 km/h:
Maks. pr.:67.30 km/h
Temperatura:3.0
Podjazdy:1596 m
Rower:envi

rowerowa część duathlonu

Sobota, 20 kwietnia 2024 | Komentarze 0

Wisła-Zameczek-Kubalonka-Istebna-Jaworzynka-Ochodzita-Zwardoń-Laliki-Kamesznica-Koniaków-Stecówka-Wisła

Jazda w deszczu, wietrze, śniegu, wietrze, błocie z lasów i spod drewna ściąganego na drogi, no i w wietrze. Stracilem czucie w rękach i stopach, klocki dotarły się tak, że hamowanie pod koniec było już tylko iluzoryczne. Podjazdy szły fajnie, zjazdy zbyt ostrożnie.
Właściwie chyba na rowerze przewaliłem trzecie miejsce w imprezie (bo za wolno).
4 OPEN
CLIMB: max 13%

Dane wyjazdu:
212.00 km 0.00 km teren
07:32 h 28.14 km/h:
Maks. pr.:73.20 km/h
Temperatura:16.0
Podjazdy:3225 m
Rower:envi

Brevet Południowa Kotlina - na zakończenie sezonu nie-ścigania

Sobota, 7 października 2023 | Komentarze 0

Polanica-Zdrój -Szczytna-Karłów-Ostra Góra-Machov-Vysoká Srbská- Kudowa-Zdrój -Jerzykowice-Kulin Kłodzki- Duszniki-Zdrój -Lasówka-Mostowice-Neratov-Lesica-Międzylesie-Pisary-Jodłów-Michałowice-Nowa Wieś-Wilkanów-Idzików-Puchaczówka-Sienna-Klecienko-Kletno-Stara Morawa-Stronie Śląskie- Lądek-Zdrój -Żelazno-Kłodzko-Stary Wielisław- Polanica-Zdrój

Dlaczego jeżdżę/jeździmy na brevety? Z tego samego powodu, co inni jeżdżą na gran fonda: jak nie będzie noga podawała, to można zawsze powiedzieć, że to nie był wyścig, a że to nie wyścig, to inni przecież się z nami nie ścigaja, można nakur**ać i podbić sobie dobrze ego, docierając do mety gdzieś z przodu.

To ostatni brevet w tym roku, na dodatek blisko dużego ośrodka kolarskiego jakim jest Wrocek, więc można było się spodziewać kupy wyposzczonych i chętnych do mocnej jazdy ludzi. Snując się zaspany po zimnym i wietrznym parkingu, zacząłem obczajać rowery i podsłuchiwać rozmowy i wychodziło z tego, że zapiek może być dobry. 

Start o 8.30, sporą grupą, chyba prawie ze 100 osób. Jazda w asyście policji przez Polanicę i podjazd ze startem ostrym po bruku. Oczywiście siedzę z tyłu, więc się powoli, nie szarżując, przebiłem. Przed końcem podjazdu widzę już tylko dwóch hulaków z przodu, jeden większy, a drugi mniejszy, dociskają na każdej stromiźnie. Za mną goni jeden zawodnik, a potem chyba większa grupa. Dojeżdżamy tych z przodu z tym z tyłu przed podjazdem na pierwszy CP, do zameczku. Zamek zamknięty, tylko focimy klamkę i zjeżdżamy, mijając całe peletony walące na punkt. We dwóch mijamy Szczytną, walczymy z wiatrem na średnio skoordynowanych zmianach, wbijamy w Czechy, robimy najstromszy podjazd imprezy (po bruku) i podjeżdżamy po trawie pod wieżę widokową. Oczywiście obijam się o jakiś kamień i łapię snejka. Gdy wymieniam dętkę mówię Tomkowi (bo kolega na imię miał Tomek), żeby na spokojnie jechał, czy to sam czy z którąś grupką zawodników dobijających do wieży. Trochę czeka, zagaduje z kolegą i stwierdzają, że poczekają na mnie w trasie. Po wymianie gumy koło jak nowe, zjeżdżam dość szyko, bo asfalty fajne i po kilku minutach doganiam Tomka i Łukasza (bo drugi kolega to był Łukasz). I tak se jedziemy, bo są takie rolling hills, czasem robiąc zmiany. Potem jest CP, długi podjazd, jak to w okolicy, kolejne rolling hills, znów CP, znów podjazd, sklep, znów CP. Na kolejnym podjeździe przygrzewa mocniej, ale w dolinie znów zimno i wieje tak, że boli mnie głowa. A potem wpadamy na podjazd na Puchaczówkę. Wyraźnie odstaję, udaję, że chcę zatankować w magicznym źródełku nad Idzikowem i dzięki tej wodzie jakoś odżywam. Szczęśliwie, Tomek poczekał na nas na górze. Znów zakupy, jakiś cukier. Robi się chłodno, ale jest na szczęście podjazd. CP pod J.Niedźwiedzią, dość szybko do kolejnego CP, na stacji benzynianej i szybkie transfery na Kłodzko.
I męka pod wiatr.
Po złym asfalcie.
Ledwo trzymam się w kole, a w Tomasza wstapiły nowe siły i nieintencjonalnie, w amoku, zerwał nas z koła - dospawanie zajęło mi dobre 4km, które wypruły ze mnie wszystkie waty. Na metę wpadamy po 8h19min.
Wsio fajnie, forma rośnie, a tu sezon się kończy. Może poza średnią ekonomiką odżywiania, to wszystko było w sam raz.
CLIMB: max 17%

Dane wyjazdu:
60.10 km 0.00 km teren
01:48 h 33.39 km/h:
Maks. pr.:71.90 km/h
Temperatura:20.0
Podjazdy:672 m
Rower:envi

Grosaro CLASSICO kolejne

Niedziela, 13 sierpnia 2023 | Komentarze 0

Gorlice-Sękowa-Magura-Uście-Klimkówka-Łosie-Bielanka-Gorlice

Się znów zebrały tłumy, łącznie 3 osoby. 
Podstępem wywalamy Gregaria od startu do początku Magury na przód, żeby oral pod wiatr, chociaż sprytnie nie robił tego za mocno. Za zakrętem na Magurze przyspieszam, jadę sam do szczytu, na dole koło prawie łapie mi Wojtek, ale urywam. I tak widzę dwójkę majaczącą za mną, tak gdzieś do 1,5minut max, do samego końca. 
Męczone to było dziś trochę, bo czułem się ociężały i bez rozgrzewki. Niby przed upałem, ale wiatr dawał nieźle i ujechanie czuć.
CLIMB: max 12%

Dane wyjazdu:
57.90 km 0.00 km teren
01:51 h 31.30 km/h:
Maks. pr.:70.80 km/h
Temperatura:22.5
Podjazdy:666 m
Rower:envi

Grosaro!

Niedziela, 6 sierpnia 2023 | Komentarze 0

Gorlice-Magura-Gładyszów-Uście-Klimkówka-Łosie-Bielanka-Gorlice

Chwila postoju i od razu jedziemy z Arkiem na Grosaro. Przyjeżdża tylko Dominik z Ropy. Lecimy początek pod wiatr, na podjeździe przyspieszam, Arek zostaje, Dominika odczepiam dopiero w połowie. Na zjeździe czekanie, ale tylko chwilę i jadę sam do końca. 
Czas marny, bo warunki marne i dużo czarowania. Ale w nogach dość, dość zostało.
CLIMB: max 11%

Dane wyjazdu:
205.80 km 0.00 km teren
07:10 h 28.72 km/h:
Maks. pr.:74.00 km/h
Temperatura:24.0
Podjazdy:3259 m
Rower:envi

kolejne Końskie Harce (z Tuchowa)

Sobota, 29 lipca 2023 | Komentarze 0

Tuchów-Zalasowa-Joniny-Swoszowa-Żurowa-Olszyny-Jodłówka Tuchowska-Rzepiennik-Turza-Moszcznica-Mszanka-Bystra-Szymbark-Bielanka-Kunkowa-Uście-Klimkówka-Ropa-Wawrzka-Bogusza-Piątkowa-Cieniawa-Mogilno-Łęka-Przydonica-Posadowa-Bujne-Ruda Kameralna-Filipowice-Zakliczyn-Janowice-Lubinka-Rychwałd-Pleśna-Łowczów-Piotrkowice-Zabłędza-Tuchów

Poranek, tak bliżej startu, zrobił się ciepły i nawet słoneczny, niewiele zapowiadało te przewidywane burze. Wystartowaliśmy sobie chyba z ostatniej grupki, szybko gubiąc ją na pierwszym podjeździe. Z przodu czuć unoszącą się powoli wilgoć ponocną i wiatr w twarz, czasem jedzie się w zupie. A ponieważ nie jadę sam, to nie jadę zbyt agresywnie na hopkach i podjazdach. Przed-przedostatnią mocną grupkę dopadamy na podjeździe z Jonin, a gdy wjeżdżamy na pierwszy bufet w Moszczenicy wyjeżdża z niego pierwsza dwójka i chwilę po nich pierwsza większa grupka. Tankowanie na luzie. 

Tę większą grupkę mijamy na podjeździe nad Bystrą, ostatecznie odpadają na podjeździe na Bielankę. Na tym, na którym łapiemy pierwszą dwójkę - która odpada na podjeździe z Kunkowej. Szybki zjazd, Klimkówka, tu też czujemy jakieś pierwsze kropelki z dużej chmury, przestrzelenie skrętu na Wawrzkę, Wawrzka i bufet nr 2. I szybkie tankowanie, bo dwójka za nami dojeżdża tu po około 4 minutach.

Na zjeździe podjadamy wspólnie drożdówkę, Bogusza idzie miarowo, a z góry, z przełęczy, zaczynamy obserwować pędzące chmury burzowe. Przemykamy się pomiędzy tą nad Sączami i tą nad Ropską. Na Cieniawie szybka poprawa spadniętego łańcucha i męczenie podjazdu na przełączkę. I znów przemknięcie między frontami, fajnym podjazdem nad Miłkową. W Przydonicy zaczyna padać, mocniej chlapie na podjeździe na Posadową Górną, ale jest ciepło i nawet nie sięgam po kurtkę. Słyszymy niepokojące grzmoty, wokół robi się siwo-biało, a do szczytu i przełamania dość daleko. Na szczęście na zjeździe przestaje padać, a za Bujnem wychodzi powoli słońce. Przeskakujemy Rudę Kameralną i już bufet nr 3 i szybkie tankowanie.

Teraz przyciskamy tylko na płaskim na wałach i płaskim za Zakliczynem i podjazd jedziemy bez zapieku. Automatycznie chciałem zjeżdżać na Rzuchową, ale wracamy i podjeżdżamy dalej, na Rychwałd i walimy na Pleśną. Przedostatnia ścianka mnie zaskakuje, bo Garmin postanowił uznać ją za nieważną i nie pokazywać mi jako podjazdu (a tu było najlepsze nastromienie brevetu), a ostatnia dobija też jakimś stromym, łamiącym nogi odcinkiem. Dość z zaskoczenia wyjeżdżamy nad Zabłędzą koło grzyba, stąd zostają nam już tylko zjazdy do Tuchowa i Doliny Białej.

Fajnie, że udało się wbić w okienko między frontami burzowymi. W nocy przed spałem więcej niż ostatnio, więc nie było mocnego zjazdu po pierwszej setce, jak rok temu. Udało się bez wycofu z powodu pogody ;) 
CLIMB: max 20%

Dane wyjazdu:
57.20 km 0.00 km teren
01:45 h 32.69 km/h:
Maks. pr.:71.40 km/h
Temperatura:22.0
Podjazdy:649 m
Rower:Furia

Grosaro Classico! Znów!

Sobota, 3 czerwca 2023 | Komentarze 0

Gorlice-Magura-Uście-Klimkówka-Łosie-Bielanka-Gorlice

Łącznie było nad czterech. Przyłożyliśmy z Arkiem na drugiej hopce w Sękowej i dojechaliśmy sami do Magury. Przed przełęczą złapał nad Tomek, ale poradziliśmy sobie z nim na wietrznym zjeździe, dojeżdżając już we dwóch do mety. Do Gorlic męczenie pod sakramencki wiatr.
CLIMB: max 12%