Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi WuJekG z miasteczka Kraków/Gorlice. Mam przejechane 268736.63 kilometrów w tym 4388.42 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.91 km/h.
Więcej o mnie.

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl




Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy WuJekG.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

ściganie

Dystans całkowity:25398.28 km (w terenie 248.50 km; 0.98%)
Czas w ruchu:896:22
Średnia prędkość:28.29 km/h
Maksymalna prędkość:86.20 km/h
Suma podjazdów:240261 m
Maks. tętno maksymalne:192 (100 %)
Maks. tętno średnie:170 (88 %)
Suma kalorii:27804 kcal
Liczba aktywności:140
Średnio na aktywność:181.42 km i 6h 26m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
543.38 km 0.00 km teren
17:34 h 30.93 km/h:
Maks. pr.:77.26 km/h
Temperatura:
Podjazdy:4372 m

I Rajd Wyszehradzki

Piątek, 17 maja 2013 | Komentarze 10

Iiii znów nie wygrałem.. ;) To powoli staje się tradycją. Mocno do 250km, potem kryzys z braku Pepsi i podjazdy (i zjazdy) po mega-dziurach. Końcówka mocna i z szukaniem drogi. Przynajmniej się opaliłem ;)

CLIMB: avg-3%, max-16%

Dane wyjazdu:
62.85 km 0.00 km teren
02:00 h 31.43 km/h:
Maks. pr.:77.00 km/h
Temperatura:19.0
Podjazdy:911 m

Kolejny Klasyk Beskidzki

Piątek, 3 maja 2013 | Komentarze 3

No cóż - znów nie wygrałem ;)
Zawsze doganiałem peleton po pierwszym podjeździe, dziś coś było nie tak, nie dało się, nawet gdyby grupka współpracowała.
Nogi nie było, mocy nie było, dobrze, że Ewelina dogoniła mnie i zdopingowała do urwania kilku zawodników po drodze na drugiej pętli (a już miałem się wycofać po pierwszej) inaczej dalej jechałbym wycieczkę zatrzymując się na pogaduchy z wszystkimi po kolei...

CLIMB: avg-4%, max-10%

Dane wyjazdu:
110.78 km 0.00 km teren
02:59 h 37.13 km/h:
Maks. pr.:65.00 km/h
Temperatura:13.0
Podjazdy:857 m

Dolina Popradu 2012

Sobota, 22 września 2012 | Komentarze 8

Było fantastycznie ;) Straciłem rachubę po 7 czy 8 ucieczce, ile ich było. Ba - jedna nawet poważniejsza, od Milika aż za Muszynę, dzięki chłopakom z drużyny, którzy spowalniali peleton ;) Oczywiście zamknęli mnie na podjeździe pod Krzyżówkę i straciłem kontakt. Próbowaliśmy gonić z Beatką Kalembą (i multum chłopa z Krakusa na ogonie), a potem z wchłoniętym na podjeździe w stronę Boguszy, Rafałem Szmytką, ale nie wyszło, brakło minuty. Właściwie, oprócz mini wyjątków, we trójkę dowieźliśmy grupę do Sącza(reszta albo czaruje się 25km przed metą, albo ma skurcze albo nie chcą odpowiednio ciągnąć). Na koniec rozprowadzam Rafała, puszczam trochę za wcześnie, bo z 300m od kreski, ale wykończenie jest piękne, nikt mu z koła wyjść nie mógł.
Wiatry - niesamowite, rzucało mną na boki (przez wysokie stożki), a podczas ucieczek momentami szło się w trupa i wyciągało tylko 40km/h. Nowy żelek o konsystencji pasty do zębów ale nie tak słodki jak PowerBar. Ostatni wyścig na Meridce, która idzie do Arka.
rondo w Starym - przed startem ostrym blog.sowinski.com.pl © wojtekjg

start naszj grupy wiekowej i od razu podkręcanie tempa (blog.sowinski.com.pl) © wojtekjg

Walka na podjeździe na Krzyżówkę blod.sowinski.com.pl © wojtekjg

CLIMB: avg-2%, max-7%

Dane wyjazdu:
66.93 km 0.00 km teren
02:03 h 32.65 km/h:
Maks. pr.:63.50 km/h
Temperatura:17.0
Podjazdy:1028 m

Puchar Fiat Lang Team Rzeszów

Sobota, 8 września 2012 | Komentarze 4

Tajest, Górskie Mistrzostwa Polski Mastersów i nowiutkiej kategorii PZKolu - Cyklosport. A nas, amatorów ( i tych co się zrzekli licencji 'natenczas' :P), puścili na jedną rundę z dwurundowej trasy da speców.
Wydawać by się mogło, że kolo Rzeszowa nie ma gdzie pojeździć po górach. Rzeczywiście - typowych 'gór-gór', z długimi podjazdami nie ma, są za to typowo pogórzańskie sztajchy - krótkie 15-20% w górę i zaraz taki sam zjazd. Wykres trasy to regularna sinusoida.
Od rana pada, na starcie mam już mokre spodenki, koszulkę i kamizelkę. Asfalty nasiąknięte wodą i wodą z błotem. Po starcie z bruku na odcinku przejazdu honorowego idzie oczywiście ogień, jak to u amatorów - każdy chce od razu pokazać i każdy chce być od razu na przodzie. I za każdym razem wkurwia mnie to niesamowicie... chociaż - tym razem jechałem dla zabawy i nawet nie zastanowiłem się nad tym faktem (przyspieszania) na trasie. Doganiamy peleton przed niewielką zmarszczką, dochodzę go z Rafałem Szmytką i Sebą, ale przed grupą odechciewa mi się jechać. Dopiero jakiś 7dmy kilometr, a ja modlę się o kapcia ;) Trwa to tylko chwilę, dosłownie, zaraz przyspieszam i wchodzę w grupę aż do końca pierwszego podjazdu. Na zjazdach nie szaleję, asfalt jest masakrycznie mokry, a ja czuję jak tylne koło nosi na lewo i prawo. przed zakrętami zwalniam drastycznie. Pierwsza ściana (max 22%) i ludzie prowadzą jak na Gliczarowie. Dopinguje nas Krystian (JMP). Zjazd równie stromy i jakieś nogi wystające z rowu koło roweru. Fajnie. Płasko, górka, zjazd, płasko, górka, zjazd. Pod górę zyskuję, na dół tracę, bo Ci, którzy znają trasę szaleją na zjazdach. Szczególnie dziadki. Ojapier..., siedzi taki za mną na kole, bo podjazd i płasko pod wiatr, na zjeździe mnie bierze i za zakrętem zbiera połamane kolana z asfaltu. Droga schnie po około 30tym km, akurat dogania mnie Seba. Fajnie, mam na kogo jechać, wcześniej próbowałem znaleźć kogoś do współpracy ale okazywało się, że jestem za szybki w górę i na płaskim. Ciągną się za nami goście w strojach Miche, jest lekko pod górę więc rozpędzam pociąg, łykamy ze dwie osoby i gonimy czwórkę przed nami. Na lekkim podjeździe Seba stwierdza 'urywamy ich' i tak też zrobił. Sebastian leci na tych podjazdach tak, że uda mi się palą, dwójka za nami nie miała szans. Dojeżdżamy do czwórki i trzymamy się ich, za hopkę i górkę jest zjazd do Rzeszowa i do mety, możemy dogonić czoło pracując wspólnie. Seba zrywa jeszcze na podjeździe ale jest za szybki dla wszystkich, czeka na końcu na nas. Zaczyna się zjazd lub płaskie - wychodzę na przód. Od końca pętli wiar w twarz i jakieś czarowanie. Kurde - 15km do mety, a tu już się do finiszu gotują... W końcu nie wytrzymuję i wychodzę na prowadzenie, oddaję zmianę za dwa razy, Sebastian mówi mi nawet, żebym nie dawał tak długo, bo nie urwiemy. Ale - tempo spada niesamowicie gdy koledzy prowadzą, szkoda czasu. Ostatecznie - ciągnę do samego końca, raz próbując zerwać ale bezskutecznie, i na ostatniej prostej, lekko pod górkę puszczam Sebastiana z atakiem na kreskę. Objeżdża go tylko jeden gość, ale to tylko i wyłącznie przez bruk na końcu.

Wyścig radosny, jechałem dla czystej zabawy, no i żeby ewentualnie dociągnąć kogoś z naszych w stronę mety. Bo to mi dobrze wychodzi. Zresztą - aktywność i jazda na tym wyścigu pokazuje, że z lekkiego górala staje się nie-ciężkim gościem na płaskie i rozprowadzenie. I nawet mi to odpowiada.

Grupetto pojechało bardzo fajnie zajmując dobre lokaty w kategorii OPEN:
13.Damian Chłanda
17.Sebastian Chłanda
20.Wojciech Gubała
30.Marcin Potępa
41.Arkadiusz Gubała

Arek pechowo walczył z łańcuchem całą trasę, walczył nogami i rękami, a i tak przyjechał w pierwszej połowie stawki. 3 osoby w pierwszej dwudziestce Open - jest dobrze :)
Poziom wysoki, nawet wśród amatorów.

Grupetto na starcie w Rzeszowie © wojtekjg


CLIMB: avg-5%, max-20%
Tłuszczyk: 8,4g

Dane wyjazdu:
49.39 km 0.00 km teren
01:22 h 36.14 km/h:
Maks. pr.:71.50 km/h
Temperatura:24.0
Podjazdy:726 m

Podhale Tour 2012, etapos tres - Spytkowice

Niedziela, 2 września 2012 | Komentarze 8

Jednak ogór, bo dostałem jakiś puchar ;)
Noga podawała aż miło, ogień szedł spod kół, odrobiłem straty.
Etap - 2. w M1, generalka 3. w M1, 7 OPEN.

Etap na dochodzenie. Jeszcze przed etapem umówiliśmy się z Markiem Paściakiem (GK Merida Gliwice), że skoro mamy tą samą stratę to trzeba razem popracować. Start mocny, jestem na prowadzeniu, na DK w Spytkowicach daję silnie, ponad progiem. Stwierdziłem, że albo wejdę w obroty albo przynajmniej dociągnę Marka do podjazdów i dam sobie spokój. Przed Rabą mamy już avg42 na zegarku. Bielanka pod wiatr, tempo spada, rzadko puszczam zmianę, bo jestem w rytmie. Łykamy kolejnych zawodników z końca listy startowej (ci z 40minutową i więcej stratą ruszali razem z czołówką, żeby nie opóźniać), ale też doganiamy powoli gości przed nami. Zjazdy i znów płasko gdzie pędzę ciągle powyżej 50km/h. W końcu skręt w prawo w stronę Bukowiny Osiedla i sztywne podjazdy. Marek lekko odpada ale czekam na niego, w końcu jedziemy razem. Za zakrętami migają nam dwaj zawodnicy jadący przed nami w OPEN. Za zjazdem zaczyna się interwałowy odcinek przez Podsarnie i Podwilk, robimy kilka zmian, gdy czuję, że zwalniamy sam wychodzę podkręcając tempo. Na zakręcie w prawo na krajówkę już wiemy, że dwójkę dojdziemy, udaje się na mini podjeździe. Marek jeszcze krzyczy do mnie, że atak na zjazdach. Zaraz za przełamaniem górki skaczę atakując, na tyle ile się da na tym rowerze, ale ktoś spawa. Nie puszczam zmiany czy zwalniam - szkoda byłoby tracić teraz szybkości, prowadzę mocno dalej. Po dwóch minutach okazuje się, że za mocno dla grupy, którą urywam. Dystans powiększa się ciągle, na skręcie na końcowy podjeździk po dziurach pod las już ich nawet nie widzę zza górki. Wyjeżdżam bez spięcia, prawie doganiając chłopaka przede mną (strata 6s.), ciesząc się już z awansu (chociaż nie wiedziałem jeszcze jak sporego ;)).
Dyspozycja jak rzadko, pogoda zrobiła się fajna, nawet Babia się pokazała, chociaż sporo mgły i wilgoci przeszkadzało się rozpędzić miejscami.
Od 25go kilometra zaczął szaleć mi łańcuch, nawet kilka razy skoczył na podjazdach tak, że musiałem redukować przełożenie. Bałem się, że w końcu się zerwie...co było baaardzo możliwe - gdy zobaczyłem później w Rabce wygięty kawałek ogniwa, ledwo trzymający sworzeń, aż się przeraziłem. Całe szczęście, że objechałem wyścig ;)

podhale tour etap3 (fot K.Żywioł) © wojtekjg

i generalnka, nagradzany jako 2 w M1 © wojtekjg

radość na mecie III etapu Podhale Tour (fot Oliwia Kopeć) © wojtekjg


CLIMB: avg-3%, max-12%
FAT: 1,2g
Kategoria [ 0-50km ], ściganie


Dane wyjazdu:
331.05 km 0.00 km teren
10:30 h 31.53 km/h:
Maks. pr.:71.50 km/h
Temperatura:
Podjazdy:2649 m

Bałtyk-Bieszczady Tour 2012 - etap drugi i w końcu górki!!!

Poniedziałek, 27 sierpnia 2012 | Komentarze 17

Iłża-Ustrzyki Górne

Wieczorem wpadł mi pomysł, żeby zrezygnować z dalszej jazdy. Teoretycznie kwalifikację na kolejny BBT już miałem po tym dystansie, przestałem czerpać przyjemność z jazdy, nużyła mnie. Zacząłem wymyślać sobie powody - a to ból głowy mięśnia lewego uda, zaraz nad kolanem, który pojawił się na kilka chwil kilkaset km wcześniej... a to, że tyłek mi pewnie odpadnie i nie będę mógł siedzieć przez dłuższy czas, a siedzenie to jedno z moich ulubionych hobby.. etc. Nieopacznie podzieliłem się tym z Robertem, potem z Sebastianem smsowo i jeszcze później rodzicami w rozmowie telefonicznej, i wszyscy zaczęli odwodzić mnie od tego, jak mi się wydawało, super pomysłu. Dodatkowo w nocy Wax pisze mi, że w Lipniku są fajne lachony na poprawinach, przestał jechać i siedzi gapiąc się;)
Zaplanowałem wstać niespiesznie, chwilę przed 6tą. W pokoju ciepło, wszystko wyschło, nawet kałuże w butach. Spałem odkryty, na kocu, tylko w krótkich rękawkach/nogawkach. Wyjeżdżam kilka minut po 6. Nareszcie wiatr w miarę zgodny z kierunkiem jazdy, pierwszy raz od 700km, choć czasami mocny z boku. I hopki, nie góry ale hopki, suchy asfalt i od razu zaczynam gnać. Ostrowiec, Opatów, po drodze Mountain Dew w stacji benzynowej, most na Wiśle, Tarnobrzeg i szybko Nowa Dęba. Tam świetna zupa jarzynowa z wielkimi kawałkami mięsa. Przesmarowanie łańcucha i dalej, na Rzeszów. Tam niestety nie miałem eskorty tak jak pierwsza grupa (nieprzepisowej, nadmienię), jeżdżę slalomem w korkach przez pół miasta. W Boguchwale punkt fajnie zaznaczony strzałkami na asfalcie, na punkcie siedzie Marcin (i dziwi się, że mnie widzi ;)), a bazuje Krwawy Heniek. Podjeżdża tez Damian Chłanda, w odwiedziny, gadamy przy moich dwóch herbatach. I jadę dalej. Przed Brzozowem mylę się i robię fajny podjazd na 9tce, potem koryguję przez Blizne. Dobrze, że ekipa krzyknęła na mnie z punktu w Starej Wsi, bo bym przejechał z 10km dalej. Pogoda się akurat zdupcyła, opad konwencyjny, siadamy na żurek, pepsi, ciasto i morele. A wszystko w remizie. Po 10 minutach jadę dalej, nie zważając na deszcze. A zaczyna lać nieźle, co jakiś czas wychodzi słoneczko ale jest go za mało, jestem znów mokry od pasa w dół. I w końcu podjazdy - hopy do Zagórza, potem stromo do Leska. Niestety - asfalt mokry, nie szaleję na zjazdach. Ustrzyki Dolne w głębokich kałużach, a punkt marny - herbata i pieczątka. Na punkcie Vagabond i śpiący Wax. Budzimy Waxmunda, myśli, że to wspaniały sen, ja wyjeżdżam szybko, żeby dogonić jeszcze ze dwie osoby przed sobą. Chowam głęboko aparat, zdejmuję zaraz kurtkę, żeby się nie zapalić. Celuję w czas poniżej 1.40h. Górka przy Czarnej trzyma mocno, pamiętam ten podjazd zjeżdżany w deszczu Arkiem w 2008roku. Idzie nawet fajnie, Lutowiska i wysokie Bieszczady w mgłach, ale nie wyciągam aparatu. Ostrożny zjazd i naparzanie do końca. Mijam i połykam kolejnych zawodników, wpadam na metę niecałe pół godziny po 18tej. Doganiając kolegę 28.
Czas jazdy 57:15:32h. Duuużo poniżej moich ambicji ale dojechałem. Pod koniec przeskoczyłem o kilkadziesiąt miejsc w klasyfikacji OPEN i kilka miejsc w SOLO. Jestem zadowolony z mojej jazdy pierwszego i ostatniego dnia, zawiedziony tym jak podupadłem na płaskich odcinkach, wydawałoby się, że prostych i przyjemnych. Nawigacyjnie, czy w części logistycznie, nie było problemu, zawiodła psychika (trochę) i pogoda. Po wszystkim czułem się na tyle dobrze, że gdyby nie bagaż mógłbym wrócić do domu rowerem, pogoda też dopisała po maratonie. (a powrót autobusami dłużył się niesamowicie).
Było kilka rzeczy budzących niesmak, organizacyjnych, w samym wyścigu, zachowaniu uczestników (dlaczego ja nie miałem konwoju policji przez Rzeszów? ;)) ale o tym się zapomina po wyścigu. Po kaszy z sosem, po nocy w pokoju Waxmunda, po odebraniu medalu, po jajecznicy na śniadanie, po porannym pepsi - zapomina się.
Dla ścisłości - cały dystans na blacie (55T) ;)

lekkie wzniesienia przed Ostrowcem Świętokrzyskim © wojtekjg

w stronę Opatowa © wojtekjg

zjazd do Kolbuszowej © wojtekjg

okolice Glogowa © wojtekjg

mostem przez Wisłę, Tarnobrzeg © wojtekjg

za Nową Debą ;) © wojtekjg

Sławek Fritz przed małym podjeździkiem © wojtekjg

zakorkowany Rzeszów © wojtekjg

zaczyna się robić fajnie © wojtekjg

w końcu gorki © wojtekjg

podjazd!!! © wojtekjg

okolice Sanoka © wojtekjg

Już prawie Bieszczady © wojtekjg

Na podjeździe z Zagórza - spojrzenie wstecz © wojtekjg

za Leskiem, okolice Olszanicy © wojtekjg

Wax tańczy 'Kaczuchy' przez sen :P © wojtekjg


dzień po...
chyba pokłócili się nocą... :P © wojtekjg

widok z okna schroniska © wojtekjg

meta w ustrzykach © wojtekjg

już na mecie © wojtekjg

ostatnie pogadanki przed zakończeniem © wojtekjg

przed zakończeniem © wojtekjg

przeglądanie książeczek z pieczątkami © wojtekjg

pogoda wrcila w góry po zakończeniu wyścigu © wojtekjg

Tarnica w słońcu © wojtekjg


Dystanse, czasy i przewyższenia na kolejnych punktach kontrolnych (dopóki notowałem):
1. 78,3km; 2.13h; 207m;
2. 132,6km; 3,52h, 482m;
3. 233,5km; 7,04h; 999m;
4. 311,4km; 9,28h; 1356m;
5. 386,9km; 12,13h; 1548m;
6. 432,7km; 13,56h; 1667m;
7. 494,6km; 16,22h; 1802m;
8. 563,8km; 18,57h; 1901m.

Dane wyjazdu:
743.70 km 2.00 km teren
28:15 h 26.33 km/h:
Maks. pr.:65.00 km/h
Temperatura:
Podjazdy:2221 m

Bałtyk-Bieszczady Tour 2012 - więcej spania niż jazdy

Sobota, 25 sierpnia 2012 | Komentarze 7

Pobudki różnie - jedni woleli pospać, inni ruszają się od rana albo pichcą makarony. Ja wstaję około 6.15, przygotowuję rower i bagaże na przepaki, zmieniam koncepcję wożenia torby na plecy na pierwszy dzień (inteligentnie zostawiam do przepaku też wszystkie pieniądze...), pakuję wszystko w busa i jadę z ekipą Kościaków na prom. Jesteśmy wcześniej, rozstawiamy jeszcze bramę startową i czekamy na resztę. Potem lista startowa, montaż wkurwiającego Xwaya do monitoringu (w końcu znalazłem dla niego miejsce za sztycą podsiodłową, ciągle się przesuwał na prawo, uciekało mi trochę Wattów tamtędy ;))) i jazda z promu na start ostry. A na ostrym zaczyna kropić. Czekanie ponad godzinę na moją 9tą 14. Iiii ruszam.
Początek pod wiatr, połykam kilka solistów na obwodnicy, potem i tak się zjeżdżamy na światłach czy gdy otwierają most na kanale w Wolinie (oczywiście niektórym się spieszy i muszą jechać przez zamknięte rogatki...). Dalej pod wiatr i dalej połykam, marazm niezły, nie jest płasko ale licznik pokazuje niecałe 2 m n.p.m. ;). Na pierwszym punkcie doganiam sporą część kategorii SOLO i kolegów Yoshka, OffensivTomato i Vagabonda z ostatniej startowej w OPEN. Bułka, banan, lista i dalej. Drawsko i małe podjazdy i łapię kolejnych, łącznie z poziomką, znów punkt i lista i bułki. Przed Piłą doganiam bossów z Solo, okazuje się, że Zdzisek Kalinowski źle skręcił i ma godzinę w plecy, i że przestało mu zależeć na wyniku. Tracz informuje mnie, że jestem teoretycznie drugi (nie chcę go naprostowywać, że jestem pierwszy, bo mam nad nim ponad 25minut przewagi startowej). Na punkcie herbatka, po dwóch biorę banana i drożdżówy, niepewnie jadę w stronę eSek z małym błądzeniem i rozpędzam się na krajówce w stronę Bydgoszczy. Pierwsze 300km w 9h08min, niecały 1000m przewyższenia, pod wiatr - nie jest źle. łykam wyjeżdżającą wcześniej czołówkę i wleką się za mną kawałek wyprzedzając gdy zatrzymuję się na czerwonym. (Nadmienię, że za Jurkiem Traczem wlókł się zawodnik OPEN 62, na kole, chamsko po kilkadziesiąt km...). W końcu robię sobie przewagę do punktu w Kruszyńcu, żeby przebrać się i zjeść na spokojnie (311km, 9,5h). Zamawiam zupę i drugie, odlekczam się w toalecie, smaruję kremikiem i ubieram podkoszulkę oraz pakuję dragi i żele do torebki na biodra. Czołówkowicze wyjeżdżają wcześniej, żałują kasy na jedzenie, za mną wyjeżdża 28, który już wcześniej wiózł się za mną (bo taka ta kategoria solo - odstęp 100m na tych płaskich i długich prostych to zupełnie nic, można się pace'ować tempem pierwszego). Jedzie na moją lampkę, dziwiąc się, że nawiguję tyko z mapką, odpada na podjeźdikach. Bez problemów omijamy Bydgoszcz, nocny Toruń, za nim fajny punkt z Lucyną i Matyldą i arbuzami i super bułkami. Zatrzymuję się z raz na pepsi i raz żeby przykleić taśmą odpadający od podstawy licznik, który denerwuje mnie od ponad dwóch stów. Potem jadę już sam doganiając wszystkich wyjeżdżających wcześniej na kolejnym punkcie z super zaangażowanymi gospodarzami. Jest tu (we Włocławku) wszystko - ciasta, ciepłe zimne picie, leżaczki, śpiwory, bułki, wafelki. Jest chłodno, bo to blisko Wisły, nie chce mi się jechać, zeszło ze mnie powietrze, nie mam już parcia na wynik. Wolę siedzieć i marznąć. 28 wyjeżdża sam, a ja siedzę chyba z 40 minut na punkcie. Bez sensu. Wsiadam w końcu na rower bez przekonania i jadę w stronę Łącka. Przed Gąbinem, przy Jeziorze Zdworskim zaczyna grzmieć, siadam na przystanku i przestaje mnie wszystko interesować. Wyjeżdżam po około 3h, gdy już świta i zaczynają mijać mnie grupy kolarzy. Dotaczam się do Gąbina, zaczynam gadać z chłopakami z punktu, jakaś herbatka i batoniki i zaczyna się zlewa. Ani myślę jechać, siadam na foteliku i patrzę na kolejne grupy przejeżdżające. A spotykam m.in Vagabonda, który zostawił resztę chłopaków z tyle. W międzyczasie pisze do mnie Wax, że zaczyna pobolewać go ścięgno Achillesa i nie wie co dalej. Nad ranem wysyłam też smsa do Raptora, czy już przejechali przez Rzeszów, ale nie dostaję odpowiedzi. Zwalam to na karb zaciętej jazdy pierwszej ekipy.
Wstaję z punktu gdy już wszyscy pojechali, wchodzę w dobre tempo i doganiam całą ekipę na kolejnej stacji benzynowej, w Żyrardowie. Są arbuzy, jest makaron, zaczyna wychodzić coś jakby słoneczko. Pożyczam starszemu kolarzowi dętkę, bo właśnie użył ostatni zapas, a ja mam w nadmiarze - do końca maratonu nie mógł tego przeżyć, że ktoś mógłby być tak uczynny...Sochaczew, Mszczonów, Grójec i dalej bokami - ciągnę się 100-200m za grupką Beaty z Robertem. Jadą strasznie wolno, na podjeździkach wyskakuję sobie się odświeżyć i porobić fotki, ale mają dobrą nawigację, bo znają trasę. Jest jedna mini kraksa o bandy zabezpieczające, ale niegroźna, naprawiamy pokrzywioną kierownice i manetkę i jest ok. Na bocznej drodze do Przybyszewa, wśród sadów, zasypiam, łapię się na tym, że prawie zaliczam spektakularną glebę na asfalt cudem wyprowadzając rower do pionu. Po kolejny postoju mówię grupie, że muszę przyspieszyć, bo chcę być przed zachodem w Iłży. W Białobrzegach trochę błądzę, zaliczam jakieś gruntówki i kocie łby do Suchej, i w końcu wyjeżdżam na techniczną drogę koło krajówki, a potem niestety kawałek krajówką (dozwolone, nie ma jak inaczej!!!mimo, że postawili zakazy dla rowerów - pani, której zapytałem o to na stacji benzynowej, powiedziała, że to jakaś głupota, bo nie ma innej drogi). Wsola, lekko zmierzcha. Dogania mnie grupka, jemy jakąś jarzynówkę, dwa łyki herbaty i napieram. I to tak poważnie. Oczywiście - musiałem się zgubić w Radomiu, ulica Struga była zbyt wygodna, ale po chwili trafiam na Słowackiego i dociskam. W lekkim, a potem mocniejszym, deszczy osiągam Skaryszew, potem zaczynają się przyjemne hopki pod wiatr i w deszczu i mknę na Iłżę. Zjazd do centrum ostrożnie i dalej ogień. Udaje się załapać na mini-zachód słońca, przed 20tą jestem w Iłży (odcinek Wsola-Iłża, około 53km, w 1.5h, nie było źle). Na punkcie chłopaki dość zabawne, chcą mnie zakwaterować z koleżanką Danką, ale mylą numery pokoi i w końcu jestem w trójce z dwoma kolegami z OPEN. Prysznic, obiadek, sporo gawędzenia i słuchania planów co, jak, gdzie i kiedy wyjazd i decyduję się, że czekam, że wyschną mi ciuchy. Pokój jest ciepły, mam jeszcze 300km po górach, powinienem zrobić to w 15h brutto. Chłopaki z pokoju, jak i większość ekip, wybierała się nocą, od 23 do 4 nad ranem, żeby zdążyć przed zmrokiem na metę. Ja zaplanowałem 6 rano. A co!! :)

znudzina rybitwa przed startem © wojtekjg

prom dowozi zawodników na start © wojtekjg

zaciekawiona nami młoda rybitwa © wojtekjg

Wilcy, Waxy i Raptory na promie © wojtekjg

fotocepcja © wojtekjg

start ostry © wojtekjg

Start ostry © wojtekjg

start ostry © wojtekjg

na starcie © wojtekjg

start ostry © wojtekjg

grupka na starcie © wojtekjg

Robert - organizator imprezy © wojtekjg

Vagabond wyrywa do przodu © wojtekjg

Ostatnie rozmowy przed startem ketagorii Solo © wojtekjg

Maszyna przed startem - z tyłu organizatorzy wyposażyli ją w silnik ;) © wojtekjg

"Tak mamo, wziąłem ciepłe majtki" © wojtekjg

Start z dobrej wysokości (6m npm) © wojtekjg

Baśka i Wojtek na jednym z minipodjazdów za Wolinem © wojtekjg

zwalniam żeby zrobić fotę wysokości jaką osiągam... © wojtekjg

płaskości okolicy Wolina © wojtekjg

akurat kuźwa most musiał być otwarty... 15 minut w plecy © wojtekjg

farma wiatrowa przy drodze © wojtekjg

najwyższa górka woj. zachodniopomorskiego :P © wojtekjg

i znów płaskości © wojtekjg

wyprzedzam i wyprzedzam © wojtekjg

kolejne grupki zostają z tyłu © wojtekjg

okolice Drawska Pomorskiego © wojtekjg

dopadam poziomkę © wojtekjg

wyprzedzanie © wojtekjg

lekkie podjeździki pod wiatr © wojtekjg

uwaga na żubry!! © wojtekjg

w stronę Bydgoszczy © wojtekjg

tak się wozi poza regulaminem.. (62) © wojtekjg

przed Bydgoszczą, kolega Lewandowski (23) © wojtekjg

poranek - jak może być tak płasko!!!??? © wojtekjg

postój w Żyrardowie © wojtekjg

peletonik w stronę Radomia © wojtekjg

w stronę Radomia © wojtekjg

i dalej w stronę Radomia © wojtekjg

goneinei kolejnych grup © wojtekjg

pozdrowienia z trasy ;) © wojtekjg

w końcu jakieś hopki © wojtekjg

Rbert ucieka w oddali do Przybyszewa © wojtekjg

o kur... zgubiłem się?? © wojtekjg

Zachód słońca za Iłżą © wojtekjg




CLIMB: avg-1%, max-7%

Dane wyjazdu:
48.00 km 0.00 km teren
01:25 h 33.88 km/h:
Maks. pr.:64.50 km/h
Temperatura:12.0
Podjazdy:642 m

Podhale Tour 2012, etapos duos - Rabka-Zdrój

Niedziela, 12 sierpnia 2012 | Komentarze 5

Pogoda nie za dobra, trasa super, dyspozycja fatalna.
Biorąc pod uwagę podjazdy wziąłem Meridkę i kółka z niższym profilem z kasetą 12-28T. Co oznaczało 34/28 na podjazdach ale tylko 50/12 max na płaskim. Startuję z pierwszej dziesiątki, chyba siódmy od końca, odstępy wypuszczania na trasę w top10 - jedna minuta. Początek pod wiatr i z bocznym, po 500m od startu wjazd w kilometrowy odcinek prysznica, ale jedzie mi się dobrze, ciągle pod 40km/h. Po minięciu skrzyżowania na Rabę coś się dzieje, noga przestaje podawać. Pod koniec podjazdu w Bielance już męczę, nie chce mi się jechać, zero przyjemności. Dodatkowo - widzę kogoś za sobą. Sądziłem, że to Krzysiek Kępa, bo startował zaraz po mnie. Na kolejnym podjeździe okazuje się,że to pan Niewiadomy, idzie jak burza i chyba myśli, że siądę mu na koło więc robi zawijasy na podjeździe. Jest w moim zasięgu ale zwyczajnie mi się nie chce, zero ducha walki. Pod ścianką na Grapie Zagórzańskiej dojeżdża do mnie jadący świetnie Rafał Szmytka, gawędzimy chwilę na podjeździe, na drugi wyjeżdżamy prawie razem (dwie ściany, z mocnymi sekcjami po 20%.. aż po raz pierwszy w tym roku pomyślałem, że zejść i poprowadzić...), dalej puszczam go na zjazdach (później rozmawiamy, pyta czemu nie siadłem na koło, ale - czasówka to czasówka, bądźmy uczciwi). A za górką zaczyna się pandemonium. Deszcz, grad, uda palą mnie od wbijających się w nie igiełek wodno-lodowych. Muszę zdjąć okulary, bo po 2 minutach nic nie widzę. Widzę za to mijającego mnie Jarka Miodońskiego. Ale tylko przez chwilę, zaraz znika za zakrętem. Połykam kogoś tam, ale jadę bez szaleństwa - oponki na suche warunki, pomimo, że spuściłem trochę powietrza, nie trzymają zbyt dobrze na mokrej nawierzchni. Czuję lekkie cierpnięcie twarzy i mrowienie siekaczy - coś jest nie ten teges... Na prawie-płaskiej krajówce ciągle trzymam 50km/h, pod koniec dojeżdża do mnie zespół JMP. Jedziemy w przerwach 5-7rowerów, gdy Krzysiek Kępa lekko odpada dojeżdżam do przodu do Piotrka Biernawskiego. Trzymam się za nim z 10m, ale nie spuszczam z oka, po skręcie z Raby jadę pierwszy, połykamy kilkanaście osób (Piotrek jedzie obok mnie, nie w kole, da się respektować zasady fair play w czasówce?? da się! :)). 200m do końca, sprintuję, Piotrek chyba odpuszcza.
Kończę na 17. miejscu w Open, 9. w kategorii, utrzymuję 12 w generalce.
Nie ten dzień, rower też nie ten na tyle płaskiego. Cieszę się, że nie zszedłem na podjeździe :)
nieporadne wpięcie w pedały na starcie © wojtekjg

Piotrek dowalił mi 6 minut... na kresce urwałem sekundę ;) © wojtekjg


A co tam, dodam sobie jeszcze jedno ;)
szczękościsk na koniec © wojtekjg


Tłuszczyk: 1,8g
CLIMB: avg-4%, max-19%
Kategoria [ 0-50km ], ściganie


Dane wyjazdu:
38.66 km 0.00 km teren
01:07 h 34.62 km/h:
Maks. pr.:79.00 km/h
Temperatura:29.0
Podjazdy:576 m

Podhale Tour 2012, etapos unos - Raba Wyżna

Niedziela, 29 lipca 2012 | Komentarze 5

Była mowa w kuluarach, że to niezły ogór, ten wyścig. Stąd się skusiłem ;). Na miejscu okazuje się, że obstawa jest zdecydowanie mocna przez duże M.
Już na początku tracę sekundy szamocąc się chwilę z blokiem po starcie, nadrabiam szaleńczym zjazdem. Potem syf dziurawej ulicy i w końcu główna pod wiatr. Połykam powoli maruderów, jakiś młodzian dojeżdżając do mnie chce się zabrać na kole, puszczam mu brzydką bombę przy mocniejszym powiewie odjeżdżając kawałek - sorry, czasówka to czasówka, nie ma wożenia się. Szczyt po 7,5km, szybkie zjazdy pod wiatr i skręt w prawo na 5km podjazdu. Pierwsze 3km spoko, wąska i zapiaszczona droga, a potem ściana - niekończąca się, momentami podchodząca pod 20% na dłuższych odcinkach. Chłopy koło mnie prowadzą rowery, płacząc na kierownicach. Niestety - na zjazdach wiatr boczny i czołowy niemiłosierny, rzuca mną po ulicy, nie da się jechać płynnie. 10km prawie ciągle w dół, potem leka hopa i mały podjazd na głównej. Szybki zjazd, wykorzystuję całą szerokość drogi, bo akurat nic nie jechało, potem Spytkowice lekko pofalowane i ciągle 55-58km/h. Zatrzymuje mnie góreczka z mocnym wiatrem tuż przed Rabą, potem nadganiam i końcówka pod wiatr, pod górę i prawie ciągle nad siodełkiem.
Wybór kół okazał się nietrafiony. Ba - wybór roweru okazał się nietrafiony - nie spodziewałem się aż takiej ścianki, a na rowerze TRI nie da się jechać w górę zbyt dynamicznie. Muszę nauczyć się nie jechać zachowawczo - jakoś tak czuję, że nie dałem z siebie tego co powinienem...Pierwsze 15km (wszystkie górki) w 34minuty - 4 minuty poniżej wstępnych założeń. Ale ogólny czas (1h07min38s) lepiej niż założone minimum, to dobrze. Ogólnie bez szału, 12 open/6 w kategorii M-I.
start, już po wpięciu w bloki ;) © wojtekjg



CLIMB: avg-4%, max-16%
Tłuszczyk wylany na ramę i asfalt: 1,3g
Kategoria ściganie, [ 0-50km ]


Dane wyjazdu:
457.60 km 0.00 km teren
14:44 h 31.06 km/h:
Maks. pr.:54.50 km/h
Temperatura:30.0
Podjazdy:2432 m

Za dużo słońca, za mało górek - Radlin Maraton 2012

Sobota, 16 czerwca 2012 | Komentarze 19

Jako osoba pozbawiona wyższych ambicji jechałem na ten maraton z założeniem 450km i kwalifikacji na BBT. Wiedząc o deklaracjach obrony tytułu przez zeszłoroczną czołówkę, mając na uwadze prognozę pogody (głównie mocny, południowy wiatr) i, jak się później okazało, start z 4 grupy (15 minut po cioraczach), nie deklarowałem się twardo na 550, chociaż w razie dostatku sił i czasu rozważałem tą opcję. Opcjonalnie. ;)
Chłopaki na noclegu od rana szprycują się makaronami...właściwie od wczoraj;) Ja jem skromnego rogalika i ciasteczka LU, za którymi ostatnio przepadam podczas jazdy. Plus herbatka i pepsi ;) Zostawiamy część bagaży na miejscu, część ważnych dostarczamy do punktu startowego. Na starcie pogaduję sobie m.in. z Raptorem, Jedrisem, spotykam Funia i Aniutę, jest też cała czołówka szybkościowców m.in. Kurier, Roman Kościak. Elita startuje w pierwszej grupie (Rap, Wax, Kurier i reszta), Funio jedzie w drugiej, ja - 4 grupa wraz z komandorem wyścigu - na pewno się nie zgubimy :)

Nasz start 8:15, oczywiście jak zwykle 'bez ścigania' czyli ktoś napierdziela za pilotem na motocyklu, a ten przyspiesza gubiąc ogon (grupka jest 15-osobowa). Ponieważ pilot prowadził nas aż do Wodzisławia Ślaskiego tak, żebyśmy się nie gubili na trasie później, a każdy żeby sobie ją zapamiętał, podjeżdżam do przodu stopując grupkę żeby tył mógł do nas dociągnąć. Nie ma sensu gnać, będzie jeszcze okazja pokazać nogę ;) Po wypuszczeniu nas na rondzie wchodzimy w dobre tempo, około 33km/h. Po chwili kalkulacji stwierdzam, że to za wolno, żeby dojść kogokolwiek i wychodzę na przód podkręcając trochę i gubiąc kilka osób na interwałowym odcinku pierwszych 25K. Przy zjeździe na Wiślankę w Pawłowicach jest już nas trzech, mówię chłopakom (starszym ode mnie;)), że nie potrzebuję zmian, chcę zobaczyć ile daje fabryka. Zgadzają się z uśmiechami. Odcinek pod mocniejszy wiatr ale idzie fajnie, nawet niewielkie hopy przed Ustroniem i w okolicach. Dopadamy i przeganiamy grupkę z 2 i 3 grupy startowej, do Wisły prowadzę już spory peleton. Na podjeździe jedzie się super, bo wiatr trochę pomaga, ok 2km za skocznią zjazd do Granitu, podpisy i tankowanie. Średnia około 33.8, nie jest źle. Biorę wodę w jeden bidon, banany i wafelki ('takie co kolarze jedzą' czyli Grześki czekoladowe :)))) olewam, biorę za to 'miksturę z minerałami' - pół bidonu rozcieńczonego wodą. Niestety - na moje nieszczęście.

Na zjeździe szybko doganiam 2 grupkę startową, od razu ich przeganiam wiedząc, że mam dobry wiatr w plecy, a nie chcę jechać w peletonie. Idzie fantastycznie, pierwsze 100km zamykam w 3h (2h53m, ok 34,6km/h), do około 115km trzymam ponad 40 na liczniku, i nagle.. nie kryzys ale zamulenie. Mdłości, prawie wymioty i poważny skurcz żołądka. Szukam przyczyny.....izotonik!!! K***... !! Dogania mnie grupka 2, podśmiechujki, że się wyrąbałem (głównie ze strony tuzów w strojach BBT ;)), nie chcę jechać z nimi więc odstaję od grupy, potem przeganiam, potem doganiają mnie gdy stoję na czerwonym, a oni jadą (tak, stawałem na czerwonym, co spotykało się z podśmiewaniem ;)), potem znów ich biorę, bo nie jadą szybko pod górkę, po kolejnym wyprzedzeniu wychodzi przede mnie Funio i nagina ze mną na kole z 5 mocnych minut, ale potem czeka na grupę, którą urwał. Zjeżdżają się znów przed Wodzisławiem, a ja blednę. Muszę zatrzymać się w kebabowni na Sprite'a. Dotaczam się do Radlina, narzekam na izotonik, piję pepsi i biorę swoje cytrynowe prochy do bidonów, próbuję coś przełknąć ale nie idzie.. i zbieram się dalej. Temperaturka w słońcu już ponad 40stopni, podczas jazdy ciągle powyżej 32. Zaliczam kilka razy cień pobocza, kilka stacji benzynowych z zimnymi napojami, biorę też Ibuprom na bolącą znów stopę. W Ustroniu mija mnie grupa Raptora, jadą już we trzech, bardzo mocno naginają (Kurier złamał widelec (!!) na pierwszej pętli, siedział pod górką w Jastrzębiu ;)), Wax mija mnie w Wiśle. Kalkuluję. Przede mną masa osób, nie mam szans w takim stanie dogonić podium, jadę na zaliczenie i jak żołądek pozostanie na miejscu - pojadę 550. Może. W Malince skręcam do sklepu po 2 butelki pepsi, jedną wypijam pod drzewem i przy strumyku, drugą daję do chłodzenia w wodzie (niestety - porywa ją prąd;)), chlapię się z 20 minut i jadę w dół. Doganiam kolegę z mojej grupy startowej (jechał na czarnym Radonie), mijamy się kilka razy po drodze, gdy zatrzymuję się na stacjach lub po arbuza (kusiły mnie arbuziarki po drodze aż w końcu się skusiłem i opierdzieliłem ćwiartkę w cieniu ;)). Rozleniwiłem się chyba tym nawodnieniem, bo nie zauważyłem gdy zamiast na Wodzisław pojechałem na Żory. W centrum skręcam na Wodzisław i po kilku poważniejszych hopach pod wiatr na Radlin - nadrabiam około 7km. Na punkcie jestem około 19. Znów kalkulacje: do czołówki nie mam startu, Wax ma nade mną około 40minut przewagi dzięki pociągowi pierwszej grupy i mocnemu naginaniu później (a jechał skubany tylko na małej tarczy!!!), nie mam co się spinać. Jem pół miski zupy (idzie opornie), doję pepsi, podgaduję z Funiem i Aniutą oraz orgami, dowiaduję się, że masa ludzi się wycofało (może wtedy przeszła też informacja o wycofaniu się czołówki...chociaż kontaktowałem całkiem dobrze), smaruję łańcuch i jadę.

Wyjazd około 20tej. Pogaduję sobie jeszcze z wyjeżdżającym już do domu Romanem Kościakiem i sunę pod wiatr. Zapada powoli zmrok i interwały idą już lepiej. Nie widzę nikogo przed sobą, nie mam już kogo gonić, nikt nie jest w moim zasięgu, mijają mnie za to grupki i pojedynczy wojownicy jadący z naprzeciwka. Za Jastrzębiem włączam lampencje, jedzie się ok, przez mecz ruch niewielki. Liczę czas dojazdu do punktu w Ustroniu w razie gdybym chciał robić 550, tankuję w Żabce (jedyny klient wieczoru, pustka na ulicach;)). Za Ustroniem dopada mnie mocny podmuch halnego z prawej - o mało mnie nie przewracając. I to nie tylko mnie - czuli to wszyscy jadący, od 21 do 4 nad ranem, w tym samym miejscu! Nieopacznie wysyłam Waxowi smsa "gonię cie" drażniąc się z nim - był poza moim zasięgiem, a ja jechałem spokojnie, chociaż szybciej niż poprzednią rundę na tym odcinku. Wax mija mnie tuż przed Wisłą, krzyczy, żebym się lepiej postarał z gonieniem, podjeżdżam lekko do góry (koło skoczni walają się ludzie, krążą obijając się o ogrodzenia ;)). Podjazd do punktu, akurat wyjeżdża grupka 1, biegnę się podpisać i kogo widzę - Raptora. Odpuścili. Czyli Wax jest wirtualnym liderem na trasie, mam do niego trochę ponad godzinę, za nim jest jeden zawodnik (około 4 minuty później) i grupa, która właśnie ruszyła (6 chłopa). Daję im 8 minut fory, bo dziewczyny robią mi herbatę i dobrze mi się rozmawia z Raptorem. Zakładam kamizelkę odblaskową, rękawki i ruszam.

Po zjeździe ściągam rękawki, jest ciągle ponad 20 stopni C. Wiatr dobry to i naginam mocno, odcinek zrobiłem w około 2h. Nie uzupełniłem bidonów, resztki MD i Liptona skończyły się po 45K ale nie zatrzymywałem się, bo na długich prostych nie widziałem światełek grupki przede mną. Wylizuję resztki z bidonów, kusi mnie Mac, ale doganiam chłopaków gdy krążą na rondzie w Jastrzębiu. Pytam o wynik meczu i zostawiam ich wy tyle (nie siedli na mnie, bo akurat była faza kryzysowa, a chcieli jechać razem). W Wodzisławiu wskakuję szybko na stację po pepsi, chwilę później mija mnie grupka Vagabonda jadąca na 3 pętlę, dostaję też smsa od Waxa, że już siedzi pod zimnym prysznicem na mecie ;). W 20 minut dojeżdżam i ja do mety, już bez przygód, z czasem brutto 17h02min - jest to trzeci czas na dystansie 450km. Waxmund pojechał już spać, drugi zawodnik przygotowywał się na wyjazd na 550km ale czekał na grupkę za mną, której wstawiłem ponad 20minut (dojeżdżali dopiero gdy ruszałem na nocleg). Szybko rozważam czy jechać dalej czy nie, mam przewagę startową, większą szybkość niż grupa za mną i jeszcze zapasy, ale równie szybko rezygnuję, założenie wykonałem, brak mi ambicji i zachłanności ;)
Popijam herbatę i resztki pepsi, zwijam się na nocleg gdzie doprowadzam się do odpowiedniego stanu wizualnego i wracam z betami położyć się w MOSiRze, na zimnej podłodze. Nie zasypiam wcale, co chwila rozmawiam z nowo przybyłymi.
Tak, jestem zadowolony i z kondycji i startu, tym bardziej, że chyba tylko około 30minut jechałem na kołach, reszta wypracowana samodzielnie (nie dałem się nawet propozycji jednego orgów na motorze w Wiśle żeby mnie podciągnąć do punktu ;)). Mogłoby być mniej postojów. Nie, nie zrzuciłem z blatu (55T), ani raz nie wrzuciłem na 28T;)

Plusy:
-pofałdowana i przez to nie nudna trasa
-fajna organizacja, mimo otwartego ruchu trasa poprowadzona bezkolizyjnie
-świetna atmosfera między zawodnikami na trasie, pozdrowienia i zagrzewanie do walki od innych zawodników
-zero skurczy (jak zwykle), minimalne otarcie tyłka (norma w tych temperaturach i siedzeniu dłuższy czas na końcu siodełka)

Minusy:
-zatrucie i zamulenie, trudno się mówi, trzeba jeździć na swoich sprawdzonych specyfikach i powinienem o tym wiedzieć
-trochę nie ten teges z tym żywieniem na punktach (tzn - obsługa super! tylko ja najwyraźniej jestem wybredny i papu mi nie podchodziło ;))
-pogoda..dopisała, aż za dobrze.. ale nie wiem czy to na pewno można wpakować pod kategoryzowanie plus/minus

Gratulacje dla wszystkich, którzy przejechali w tych warunkach swoje dystanse, jak też dla tych, którzy świadomie i z rozwagą powiedzieli sobie w pewnym momencie 'dość'.


Zdjęć tylko kilka, jedno z trasy - po pierwszej rundzie wywaliłem aparat kieszonki i wrzuciłem tam żelki i mus.
Wax w akcji! © wojtekjg

Orgowie i Pan Vice Burmistrz © wojtekjg

grupa pierwsza na starcie © wojtekjg

start pierwszej grupy - widać ogień w oczach ;) © wojtekjg

grupa druga na starcie, wzrostem zaznacza się Funio :) © wojtekjg

"ja nie chcę zdjęciaaaaa" © wojtekjg

Yoshko z grupą wsparcia;) © wojtekjg

jedyna fota z trasy - połykamy 2 grupę startową © wojtekjg

Concept of Speed © wojtekjg


CLIMB: avg-1%, max-7%
Tłuszczyk przepalony: 415,1g

PS. puls na pierwszej pętli strasznie zawyżony: najpierw przez upał i brak dobrej rozgrzewki, potem chyba przez te skurcze żołądka. Ciągle pod progiem, ciągle powyżej 168bpm. Dopiero po postoju wszystko się unormowało i jechałem do końca już tylko w trzeciej strefie, nie wyskakiwało powyżej nawet na górkach.

PS2. Funio tak dociskał na pierwszej pętli, że aż śprychę w tylnym kole zerwał :)

PS3. Na drugiej pętli machałem triathloniście, jadącemu na drugim pasie Wiślanki, na świetnym Cervelo P3. A jeszcze w Jastrzębiu zagadałem do kolarza w stroju mistrza Szwajcarii na ładnym Pinarello z cudnymi kółkami Lightweighta (chciał mnie chyba trochę podprowadzić na kole ale perfidnie zostawałem w tyle lub go wyprzedzałem ;))