Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi WuJekG z miasteczka Kraków/Gorlice. Mam przejechane 270051.83 kilometrów w tym 4446.62 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.90 km/h.
Więcej o mnie.

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl




Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy WuJekG.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
48.31 km 0.00 km teren
01:16 h 38.14 km/h:
Maks. pr.:78.22 km/h
Temperatura:31.0
Podjazdy:708 m

Podhale Tour 2013 - 4°tappa

Niedziela, 11 sierpnia 2013 | Komentarze 7

Pierwsza część to walka ze sobą żeby nie zejść z roweru i nie sfingować gumy (tak mi się nie chciało), plus walka z Bielanką, która wkurza mnie za każdym razem, tą razą dodatkowo wiatrem. A potem ruszyło z kopyta. Wiało dość fatalnie, głównie z boku na interwałowych odcinkach, i w twarz od Jabłonki. Czułem powiewy na stożkach (niestety Cosmicach, bo Sramy dalej na warsztacie). Oczywiście jest pewien niedosyt, że można by docisnąć tu i tam i te 2 minuty do Mirka Bieniasza (zwycięzca kategorii) złapać, można by zmienić kasetę z górskiej i mieć twardsze przełożenia, i tak dalej... Startując z drugiej połowy stawki jechałem nie widząc nikogo z mocnych, trudno było się wzorować z tempem, ale - na moje warunki ciężarowe wyszło bardzo fajnie - etap 10 OPEN/3 kat.M-II (bo Piotrka Biernawskiego nie było ;)). W generalce straciłem podium (czy szerokie podium) po DNFie na drugim etapie, ale nadgoniłem troszku, dociągając do 36OPEN/6kat. M-II (nagradzany jako 5 w M-II).

CLIMB: avg-3%, max-8%
Finisz etapu (fot.O.Kopeć) © wojtekjg
Kategoria [ 0-50km ], ściganie



Komentarze
wilk
| 21:15 poniedziałek, 12 sierpnia 2013 | linkuj Wiadomo, że każdy znany dopingowicz coś w sobie miał, oprócz wspomagania dalej musieli być świetnymi kolarzami, doping dać może tylko parę kluczowych minut na mecie; ale ciągle trzeba być świetnym kolarzem - jak był Armstrong, Pantani czy Ullrich; sam długo byłem fanem Armstronga, długo wierzyłem że człowiek, który ledwo uciekł śmierci, który tyle zrobił dla chorych na raka - nie będzie tak oszukiwał. Ale świat to nie bajka, większość znanych kolarzy, nawet tych starszych z lat 50-60tych - to ludzie dla których cel uświęcał środki. W ogóle współczesnego kolarstwa to odechciewa się oglądać, co jakiegoś zawodnika polubisz - zaraz wpada, niestety bez koksu nie ma szans na dobry wynik

W tym roku byłem na wyprawie m.in. w Pirenejach, w barze na przełęczy Peyresourde (jechał tam tegoroczny Tour) właściciel pokazał nam wielkoformatowy album z historii Touru. I prawdziwie imponujące to nie są czasy obecne - z super techniką, pulsami, mocami, słuchawkami w uchu, wygolonymi nóżkami, rowerami za 20 tys USD itd.; dużo bardziej zaimponowały mi zdjęcia sprzed wojny - gdy kolarze jechali szosówkami po szutrowych podjazdach z masą kamieni, gdy na 10% podjazdy klasy Galibieru o przewyższeniu po 1500m wjeżdżało się na ostrych kołach bez przerzutek, gdy wszystkie naprawy roweru trzeba było robić samemu, gdy etapy miały po 300, a nawet i 400km - to były wspaniałe czasy kolarstwa, czasy które już niestety nie wrócą. A i kolarze trafiali się też innego formatu niż tacy oszuści jak Virenque - jedną z największych przedwojennych gwiazd był Włoch Gino Bartali, zwyciężał parę razy w Giro i Tourze. W czasie wojny uratował kilkuset Żydów pod pozorem 400km kilometrowych treningów przewożąc dla nich lewe dokumenty ukryte w ramie roweru. Co więcej - był bardzo skromnym człowiekiem, nikomu się swoim bohaterstwem nie chwalił po wojnie, ten fakt stał się znany dopiero po jego śmierci.
WuJekG
| 20:36 poniedziałek, 12 sierpnia 2013 | linkuj Zgodzę się. I ja się z tego napinania podśmiewam. Pisałem nie tak dawno w odpowiedzi Grześkowi Rogóżowi, że chyba mnie by szlag trafił gdybym musiał przesiedzieć w domu bo '' kalendarz treningowy każe'' ;) Ale respektuję podejście inne innych osób. I racja - takie napinanie, później niezadowolenie z wyniku, deprecha powyścigowa w stylu ''bo ja chciałbym więcej ugrać'' prowadzi prosto do brania. Nie tak dawno wpadł do naszego miejscowego sklepu znany starszy kolarz, zagadaliśmy go dla jaj czy by nie załatwił jakiegoś stuffu.. a ten, że "spoko, co chcecie?" Kręci się przy większych klubach w Polsce, wie co i gdzie się bierze. Dla mnie, osoby która nawet nóg maścią rozgrzewającą nie smaruje, jak wszyscy mają to w zwyczaju, to dość zabawne i mocno niepokojące.
Kaiser....szkoda gadać. Tak się kończy chcąc podreperować sobie ego...;)

ps. a Virenque, mimo jazdy na gazie, miał jednak ''to coś'' co czyni górala i wyróżnia z peletonu. Nie lubię frazy ''bo wszyscy biorą/brali'' ale doping to czasem nie wszystko ;)
wilk
| 20:18 poniedziałek, 12 sierpnia 2013 | linkuj
To jest właśnie smutny efekt tej wynikowej napinki, wiele osób jest takimi niewolnikami cyferek, zajmowanych miejsc itd. - że zwyczajnie zaczyna oszukiwać, nawet walcząc o te przysłowiowe złote kalesony, to jest dopiero prawdziwie chore. Nawet kolega, który Ci tu gratuluje ma ksywkę Virenque - na cześć jednego z najbardziej odrażających dopingowiczów naszych czasów; faceta, który upadł tak nisko, że publicznie płakał w telewizji przysięgając, że dopingu nie brał; bezczelnie kłamiąc i oszukując kibiców. I taki jest ten świat, dzięki dopingowi osiągnął ile osiągnął, dzięki dopingowi był w stanie jeździć efektownie - i jak widać dalej ma idoli, którzy łatwo go wytłumaczą tekstem "przecież wszyscy biorą".
wilk
| 20:17 poniedziałek, 12 sierpnia 2013 | linkuj Ale przecież wiesz, że jest jednak wielu ludzi, których 3/4 jazdy służy temu, żeby na jakimś amatorskim wyścigu się pokazać, jakieś cyferki osiągnąć itd - i z takiej właśnie napinki się podśmiewam. I te 3/4 sezonu nie jeżdżą, żeby się przejechać tu i tam; jak jest piękna pogoda i ochota na jazdę np. 200km, ale plan mówi że pora na regenerację - to sorry gregory - jak prawdziwy profi zostajemy w domu :)) Najlepiej widoczne jest to zimą, gdy zawzięcie machają na trenażerze, co jest zajęciem ekstremalnie nudnym, bo tam liczą się już tylko cyferki.

Zdarza mi się startować w zawodach, wtedy oczywiście daję z siebie sporo, rozumiem ideę rywalizacji amatorskiej - ale żeby całe swoje jeżdżenie podporządkowywać takiemu celowi (a takich osób jest mnóstwo) to już dla mnie trochę komiczne. Co innego oczywiście prawdziwi sportowcy, którzy na niektórych zawodach tego typu rozpoczynają kariery, a co innego osoby 30-40 letnie, które o żadnej karierze już marzyć nie mogą. Ale do czego piję? Samo takie trenowanie dla osiągów na wyścigach można zrozumieć, w końcu każdy ma prawo robić z wolnym czasem co chce, natomiast bardzo smutnym szczytem tego typu napinki - jest doping, niestety w sporcie amatorskim równie powszechny co w zawodowym, niejeden kolega ze startujących w maratonach opowiadał mi o tym ile to strzykawek w kiblach się znajduje. I tak np. na Rajdzie Wyszehradzkim razem z Tobą jechał Radosław Tecław, oficjalnie złapany na dopingu; a tajemnicą poliszynela jest to, że Kaisera uznaje się się za pierwszego koksiarza RP (to jeszcze można jakoś zrozumieć, bo oni żyją z kolarstwa, praktycznie są, kiepściutkimi - ale jednak zawodowcami, oszukują po to żeby zarobić kasę, bo tam gdzie jest kasa najłatwiej o oszustwa). Ale wiele plot chodzi także o ludziach jeżdżących ultramaratony bez żadnych nagród poza prestiżem, Kalinowski jest właścicielem sklepu z suplementami diety, o Kościaku też słyszałem parę tekstów itd.
WuJekG
| 14:55 poniedziałek, 12 sierpnia 2013 | linkuj Tak, jestem turystą. Nie mam zaplanowanego treningu, nie mam wyznaczonych godzin spędzonych na rowerze, robię "niepotrzebne kilometry" zwiedzając coś tam i w życiu nie nazwałbym tego co robię treningiem. Chociaż przyznam, że czasem używam pulsometru gdy robię segmenty przygotowania do jakichś wyścigów - bo uznaję je za świetny sposób na podniesienie sprawności sportowej. Taka czasówka, jak opisywana wyżej, co jakiś czas, niby tylko 50km ale z pracą ponad progiem tlenowym, znacząco wpływa na wydolność organizmu. Większość osób, z którymi startuję w tych wyścigach, czy to etapowych czy klasycznych-jednodniowych, trenuje wg jakiegoś wzoru. Stąd moje odróżnienie turysta/zawodnik, w dużym skrócie myślowym.
Chyba nigdy nie stanę się ''niewolnikiem cyferek''. Mam pulsometr, czasem zakładam, ale nie potrafię jechać w strefie, ciągle coś mnie ciągnie w inne rejony wydolności ;). Przy pomiarze pewnie byłoby mi jeszcze gorzej, ten pomiar jest zbyt czuły. ALE - nie uważam żeby takie osoby posądzać o jakiś ''brak radości z jazdy rowerem'' (choć jasne, są i tacy " pooo cooo ja jeżdżę i się tak męczę..!!???" ). Już kiedyś odpowiadałem, chyba Funiowi, który pomysł zaliczania gmin uznał za, mówiąc wprost, głupi - każdy realizuje się w rowerowaniu tak jak uważa: jedni jadą z sakwami do pracy, inni do Base Campu pod Everet, jedni jeżdżą sobie do Rymanowa-Zdroju do wód na kolarce, inni ścigają się w amatorskich maratonach szosowych (można się śmiać, że o pietruszkę, ale tak zaczynają młodzi kolarze ze światowego peletonu. Na wczorajszym wyścigu jechała młodzież, która już powoływana jest do kadry Małopolski i Polski, wywodząca się z tych samych klubów co Majka czy Domagalski), jedni jadą do lasu na grzyby, inni wygrywają maratony MTB, jedni zaliczają gminy, inni robią kółka wokół miasta tak żeby było 301km ;) . Nie kwantyfikuję tego i wystrzegam się porównań typu "bo moja jazda była lepsza tego dnia".
wilk
| 14:38 poniedziałek, 12 sierpnia 2013 | linkuj Cytat z Ciebie - "Zawsze byłem i będę - turystą"
Czysto turystyczny wypad jak widzę, z typowo turystyczną, mizerniutką średnią ;)))
Ale dopóki nie wejdziesz w pomiary mocy - jest jeszcze nadzieja; Ci z takim pomiarem to już są straceni dla świata, jeżdżą głównie dla cyferek;)
Virenque
| 07:47 poniedziałek, 12 sierpnia 2013 | linkuj Ładnie, gratulacje ! :)
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!